Zakończone w środę konklawe pokazało kilka zaskakujących tendencji. Zaskakujących szczególnie z mojego punktu widzenia jako ateisty, którego sprawy Kościoła Rzymskokatolickiego obchodzą średnio, żeby nie powiedzieć, że wcale. Tymczasem w trakcie wyborów papieża narasta wokół Bazyliki Świętego Piotra, bodaj najpiękniejszego kościoła na ziemi, swoista aura, której nie da się do końca wytłumaczyć, a która przyciąga nawet obserwatora z tematem zupełnie niezwiązanego. Na konklawe tegoroczne można spojrzeć z jednej strony jako niesamowite zjawisko medialne. Po ogłoszeniu decyzji o abdykacji Benedykta XVI prasa zastanawiała się jak może wyglądać konklawe w tak specyficznych okolicznościach, niejako pod patronatem wciąż żyjącego papieża. Media informowały o każdej dyskusji Kolegium Kardynalskiego, każdym głosie sprzeciwu wobec zastałego porządku w Kurii Rzymskiej, jak i każdym głosie tego porządku broniącym. Relacje z wydarzeń zagranicznych, po 28 lutego w szczególności, ograniczały się właściwie tylko do kwestii związanych z wyborami papieża – kto jeszcze nie przyjechał, o czym kardynałowie mówią. Przez cały czas też spekulowano, kto może zostać następcą Benedykta XVII – pojawiały się różne nazwiska, przypisywane do różnych frakcji. Ta karuzela zakończyła się jednak w chwili, gdy kardynałowi elektorzy zamknęli się Kaplicy Sykstyńskiej. Nie oznacza to, że dyskusje medialne umilkły. Wciąż dyskutowano już coraz bardziej konkretnie o sytuacji, która może nastąpić na konklawe. Najważniejszym jednak elementem zarówno porannych, jak i wieczornych relacji okazał się komin. Mówiono, że w 2005 roku ciężko było odróżnić biały dym od czarnego, ale w tym roku miał się ten problem nie powtórzyć. Ujęcie na komin wychodzący z Bazyliki było najczęstszym oglądanym przez kilka ostatnich dni obrazkiem. W końcu wydobył się z niego biały dym. Wszystkich ogarnęło swoiste szaleństwo, polskie programy informacyjne zmieniły ramówkę, podporządkowały wszystko temu, żeby pokazać nowego papieża. Szaleństwo ogarnęło ludzi do tego stopnia, że ja będąc osobą mało zainteresowaną, stałem 45 minut w jednym ze sklepów ze sprzętem RTV, żeby w końcu usłyszeć nazwisko odczytane przez kardynała protodiakona: „Bergoglio”. Nazwisko, które nic zupełnie mi nie mówiło, co tym bardziej świadczy o wadze tej sytuacji. Wyobrażacie sobie stać przed telewizorem czekając na rozstrzygnięcie, które absolutnie was nie dotyczy i w dodatku nie macie pojęcia nic o osobie, którą wybrano? Coś takiego właśnie zrobiło ze mną konklawe. Z dziwnym bólem brzucha patrzyłem później na wychodzącego na balkon Bazyliki kardynała Jorge Mario Bergoglio. Cóż to musi być za moment dla człowieka piastującego taki urząd jak arcybiskup Buenos Aires i całe życie zajmującego się sprawami duchowymi? Z jednej strony pewnie spełnienie marzenia, którego paradoksalnie mógł nigdy nie mieć. Bo któż z tych 115 bodaj kardynałów marzył zostając księdzem o tym, że kiedyś założy na siebie białą papieską szatę – pewnie żaden. W takiej chwili pewnie każdym z nowo wybranych papieży targa także uczucie strachu, odpowiedzialności, która przygniata. Od tego momentu sprawuje się przecież rządy nad ponad miliardem dusz, prowadzi się je ku zbawieniu. Od decyzji, głosów papieża zależeć może wiele, szczególnie w okresie takiego kryzysu, w jakim Kuria Rzymska pod rządami Benedykta XVI i kardynała Bertone się znalazła. W końcu jednak zapewne u każdego Biskupa Rzymu ze strachem musi wygrać albo zdecydowanie i charyzma, albo spokój i skromność. Kardynał Beergoglio, a od środy papież Franciszek I wydaje się być mieszkanką tych dwóch chwilami przeciwstawnych postaw. Zwiastuje to więc interesujący pontyfikat. Zapewne też jednak dość krótki, bo Franciszek jest człowiekiem wiekowym. Jeszcze słówko o imieniu, które przyjął. Skojarzenie wydaje się być oczywiste – Asyż, słynny asceta, który rozdał swój majątek potrzebującym, słowem jedna z najbardziej fascynujących i wspaniałych postaci Kościoła Katolickiego. Wybierając takie imię papież sygnalizuje niejako co będzie mu przyświecało w toku pełnienia funkcji. Jeśli Kościół pod rządami Franciszka I na nowo zainteresuje się ubogimi i biednymi, bardziej skromnie będzie gospodarował swoimi wielkimi pieniędzmi, przestanie przy tym zajmować się jedynie intrygami i koteriami, to tym lepiej dla jego wizerunku. Pozostaje pytanie czy Franciszkowi wystarczy na to siły i determinacji, których schorowanemu Benedyktowi XVI nie wystarczyło. Sam jestem zdziwiony, że potrafiłem tak osobiście przejmować się konklawe. Uświadomiłem tym sobie co najmniej dwie rzeczy. Jedna to fakt, że Kościół tworząc wokół wyborów papieża swoistą aurę tajemniczości, wciąż potrafi intrygować i pozytywnie zaskakiwać. Dodatkowo też pozostaje bardzo ważnym elementem współczesnego świata, szczególnie dla człowieka zainteresowanego rozwojem i przemianami społecznymi. Czas więc, aby Kościół pod rządami Franciszka I zaczął za tymi przemianami podążać. Maciej Stasierski