Mateusz Mazzini*
Zaryzykuję stwierdzenie, że spośród dziesiątek redakcji, z którymi zdarzyło mi się współpracować w ciągu dekady w zawodzie dziennikarza, „Kalejdoskop” był jedną z najważniejszych – o ile nawet nie najważniejszą. Tak to bywa z pierwszymi razami, że zostają w pamięci na zawsze. Zwłaszcza jeśli są udane.
A tak było z „Kalejdoskopem”, redakcją tyleż ciekawą, co całkowicie partyzancką, momentami szaloną, funkcjonującą jakby w zaprzeczeniu ówczesnej rzeczywistości. Oto bowiem wrocławscy licealiści reprezentujący naprawdę przeróżne szkoły, zainteresowania, ale i też społeczne konteksty, spotykali się co piątek późnym popołudniem, by – no właśnie, co? Rozmawiać, planować, dyskutować, zadawać pytania, denerwować siebie nawzajem. Każdy, kto mieszka we Wrocławiu, wie, że już samo zebranie takiej grupy było nie lada wyczynem. To miasto piękne, dynamiczne, ale niesamowicie klasowe, mocno podzielone. Co więcej – ta tendencja nabiera wyłącznie na sile, więc tym bardziej cenić należy fakt, że zbieraliśmy się wtedy w różnorodnym gronie.
Łączyła nas pasja oraz przeświadczenie, że jesteśmy pionierami. W końcu tworzyliśmy serwis kompletnie oddolny, nie mając doświadczenia ani w pisaniu, ani w redagowaniu tekstów – nie mówiąc o prowadzeniu redakcji czy zarządzaniu zespołem. Może właśnie dlatego tak dobrze nam tam było – i dlatego odnieśliśmy sukces. Byliśmy sobą, każdy z nas był. Robiliśmy to dla siebie i tylko dla siebie. Lata później, na korytarzu największego dziennika w tej części Europy, mając już za sobą setki tekstów w dużych mediach, nauczyłem się, że to jedyna prawdziwa i intelektualnie uczciwa forma dziennikarstwa.
Z tamtych piątkowych kolegiów pamiętam uwagi Darka, by oszczędniej obchodzić się z wykrzyknikami. Oraz jego zachęty, że pisanie tekstów o kryzysie kubańskim „jest jak najbardziej dobre dla młodzieżowego portalu”. Pamiętam też chłopaków z działu kultury, filmowych pasjonatów, którzy autentycznie już wtedy dysponowali wiedzą encyklopedyczną. Bywały momenty, w których treści publikowane na stronie Kalejdoskopu były na tak wysokim poziomie, że niczym nie odstępowały od profesjonalnych (a więc płatnych) mediów. Tak było chociażby w przypadku naszych relacji, również fotograficznych, z meczów koszykarskiego Śląska Wrocław. Te zdjęcia, drodzy Państwo, dawały nam wrocławski prymat w tej kategorii – i sami doskonale to wiedzieliśmy.
Od tego czasu minęło kilkanaście lat. Zmienił się obraz mediów, prawie w całości już skonsumowanych przez spadające przychody, rabunkowe podejście ze strony koncernów technologicznych, przesycenie informacjami bez właściwego ich wytłumaczenia czy wreszcie – po prostu przez fake newsy. Zmienił się sposób korzystania z internetu, publiczność przerzuciła się na smartfony, a konsumowanie dłuższych treści zanika. Zmienił się cały świat, krzyczący do nas wszystkich z ekranów i robiący wszystko, by nasz wzrok tych ekranów nie opuszczał. Wreszcie – zmienił się Wrocław, miasto dziś nieporównywalnie bardziej międzynarodowe, które w ostatnich latach przyjęło dziesiątki tysięcy naznaczonych wojenną traumą Ukraińców.
Nie zmieniło się natomiast to, czym jest dziennikarstwo – a zwłaszcza dobre dziennikarstwo. Podsumowując na potrzeby tego krótkiego tekstu wszystko, co o tym zawodzie wiem i czego nauczyłem się z rąk dziennikarzy i redaktorów „Gazety Wyborczej”, „Polityki”, „Tygodnika Powszechnego”, „Washington Post” czy „Foreign Affairs”, mógłbym napisać, że dziennikarstwo jest przede wszystkim wyjściem ze strefy własnego komfortu. Musimy się otworzyć na to, co nieznane, często kontrowersyjne, szokujące, bolesne, na co wyrażamy wewnętrzną niezgodę. Bez tego nie ma zrozumienia świata, a do tego prowadzić musi dziennikarstwo. Dobre dziennikarstwo zaczyna się natomiast wtedy, kiedy ze strefy komfortu wyprowadzić uda się naszych czytelników, widzów czy odbiorców treści. Oni też muszą poczuć, że zabieramy ich w nieznane, nawet jeśli może sami nie do końca mają ochotę na taką podróż. To naturalna konsekwencja naszej intelektualnej szczerości jako autorów. Dalej jest już tylko dziennikarstwo wybitne – a ono, jak mawiają moi starsi koledzy, ma miejsce wtedy, kiedy uda nam się kogoś porządnie wkurzyć. Ale to już temat na osobną rozmowę.
Dlatego, pisząc te słowa, zachęcam Was wszystkich do wychodzenia z własnej strefy komfortu – to się opłaci wszystkim, a zwłaszcza Wam jako autorom. Apeluję też jednocześnie, by nigdy, tworząc tekst dziennikarski, nie mieć w głowie planowanego docelowego efektu. Tego w dziennikarstwie robić nie wolno nigdy. Innymi słowy, dziennikarstwo nie może funkcjonować w służbie niczego poza prawdą. Nie piszemy dla mamy, taty, dziewczyny, kolegów, ale też nie robimy tego dla ideologii, zysku czy efektu. Piszemy dla siebie, w zgodzie z własną oceną faktów. Reszta to didaskalia.
Powodzenia. Wiele dobrego Wam się tutaj może przydarzyć.
*Mateusz Mazzini – Socjolog, reporter, latynoamerykanista. Absolwent Uniwersytetu Oksfordzkiego. Nominowany do Grand Press 2020 w kategorii „reportaż prasowy”. Laureat dziennikarskich stypendiów przyznawanych przez „Deutsche Welle”, Balkan Insight i Balkan Investigative Reporting Network. Autor książki „Koniec tęczy. Chile po Pinochecie”. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą”, „Polityką” i „Przeglądem”, publikował też m.in. na łamach „Washington Post”, „Foreign Policy”, „El País” i „Foreign Affairs”. W TVP World prowadzi „Wider View”, cotygodniowy program o sprawach międzynarodowych. W „Kalejdoskopie” zaczynał w 2007 r., jako licealista.
Dodaj komentarz