Olek Młyński: Wczoraj przeglądając wasz fanpage natrafiłem na taki cytat z jednej z rozmów przeprowadzanych przez was:
– Dzień dobry, dzwonię z festiwalu filmów rowerowych
– Filmy o rowerach? A to nie jest nuda?
– Nie, po prostu w kółko to samo.
Jak ludzie reagują na ideę takiego festiwalu? Ten cytat trochę pokazuje mniej poważne podejście do waszego eventu.
Michał: Gdy zaczynaliśmy ten festiwal, to zastanawialiśmy się, do kogo ma on trafić. Ze względu na program jaki utworzyliśmy, okazało się że będzie to wydarzenie związane z tzw. ostrym kołem. Po pierwszej edycji ludzie zaczęli nam mówić, że chętnie przyszli by na nasze pokazy, ale nie są ostrokołowcami i szukają czegoś trochę innego. To nam dało do myślenia, i postanowiliśmy rozszerzyć target Bike Days. Nie chcieliśmy trafiać tylko do zamkniętej grupy zajawkowiczów, ale również do zwykłych widzów, którzy po prostu mogliby dowiedzieć się czegoś więcej o świecie i o kolarstwie. Rowery są bardzo ważną częścią tego festiwalu i stanowią jego podstawę. Ale traktujemy je również jako pryzmat, przez który przepuszczamy świat. Co roku staramy się obrać jakiś temat przewodni. Teraz są nim podróże, wcześniej były to np. działania społeczno-polityczne. Pokazujemy w ten sposób, że rower to nie tylko sposób poruszania się po mieście, ale również możliwość odnajdywania oraz wyrażania samego siebie.
Olek: Czujesz, że ten festiwal zaczyna mieć wpływ na Wrocław po sześciu latach istnienia?
Michał: Mam nadzieję, że tak jest. On ewidentnie rośnie, coraz więcej widzów i filmów wskazuje na to, że Bike Days są potrzebne. Dodatkowo, wydarzenie o tak wąskiej tematyce stanowi odpowiedź na te wielkie worki, do których wrzucamy kulturę podczas dużych, ogólnych wydarzeń.
Z takiego podejścia wynikają pewne korzyści. Możemy pewne zjawiska zbadać dogłębniej, pokazać je pod wieloma kątami. Jednocześnie niesie to zagrożenie, na przykład może nam po prostu zabraknąć filmów o rowerach!
Olek: I co stałoby się wtedy? Przez ostatnie lata pokazaliście kilkadziesiąt filmów na temat szeroko rozumianego kolarstwa. Ja sam, choć interesuję się kinematografią, nie byłbym w stanie wymienić więcej niż dwóch-trzech obrazów związanych z tą aktywnością. Zaś idea tworzenia całego programu wydaje mi się dosyć przerażająca.
Michał: Każdego roku troszeczkę trudniej znajdować jest filmy rowerowe. Bike Days to, w pozytywnym sensie, pewien odkurzacz na takie dzieła. Nasze wydarzenie ma ogromny popyt na filmy o kolarstwie, ale jednocześnie na świecie nie powstaje ich tak dużo w skali roku. Pomimo tego, że jesteśmy już znani w tym środowisku, to w tym roku było nam trudniej zamknąć program. Mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do sytuacji, w której będziemy festiwalem rowerowym, a nam zabraknie już filmów.
Olek: Czy bierzecie pod uwagę kwestię jakości pokazywanych filmów? Przez to, że jest ich tak niewiele, musicie trochę obniżyć poprzeczkę.
Michał: Jako programer tego festiwalu spędziłem wiele lat na poszukiwaniu odpowiednich obrazów. Ustaliłem z chłopakami, z którymi organizuję Bike Days, że nie chcemy filmów otwarcie komercyjnych. Nam chodzi przede wszystkim o to, żeby odkrywać przed widzami filmy „o czymś”, nie do końca interesuje nas pokazywanie sensacyjnych fabuł, w których pasja rowerowa schodzi na drugi plan. Gdy nie czuliśmy synergii pomiędzy bohaterem filmowym a rowerem w opowiadanej historii mieliśmy wrażenie, że gdzieś tam skrywa się oszustwo. Nam zależy na autentyczności, poszukiwaniu prawdy. To główne kryteria, według których dobieramy nasze filmy.
Oprócz dokumentów poszukujemy również fabuł. Interesuje nas klasyka kina, a także trochę inne podejście do filmów o kolarstwie. Pokazywaliśmy „Złodziei rowerów”, wyświetlaliśmy także nagrodzony na Berlinale „Beijing Bicycle”. Podam taki przykład, który też pokazuje ewolucję festiwalu: w tym roku pokazujemy tylko trzy filmy o rowerach ostrokołowych. Pierwsza edycja obracała się praktycznie tylko wokół ostrego koła.
Reszta to filmy społeczne i podróżnicze. Zwłaszcza film otwarcia, „Afghan Cycles”, jest wart uwagi. To prawdziwa perła, i przykład kina, które kocham. Obraz prezentuje Afganki z różnych grup etnicznych oraz środowisk żyjących w świecie tradycyjnie zdominowanym przez mężczyzn. Film dokumentuje spektrum kobiecego kolarstwa – od wykorzystywania roweru jako środka transportu, przez symbol manifestacji i zaznaczania swojej niezależności, po reprezentowanie kraju w zawodach na poziomie krajowym i międzynarodowym. To dzieło powstawało naprawdę długo – czekaliśmy na „Afghan Cycles” trzy lata, i w końcu je dostaliśmy.
Olek: Jedna z instytucji publicznych wycofała się z wspierania waszej inicjatywy. Jak do tego doszło, i jak ta zmiana wpłynęła na tegoroczną organizację całej imprezy?
Michał: Po wymianie wielu osób w instytucjach publicznych w ostatnich miesiącach doszło również do sporej rotacji pod względem politycznym. Kolarstwo za bardzo zaczęło kojarzyć się z opozycją w jej bardzo lewicowym wydaniu. Jesteśmy tylko jednym z przykładów takiej zmiany, bardzo wiele wydarzeń ostatnio straciło fundusze. I choć jako organizacja pozarządowa nie jesteśmy zainteresowani profitami finansowymi z organizacji Bike Days, zależy nam na czym innym. By ludzie, tacy jak graficy czy tłumacze, otrzymali wynagrodzenie za swoją pracę włożoną tę inicjatywę.
Rynek filmowy bardzo się zmienił od czasu gdy zaczęliśmy tworzyć Bike Days. Na początku producenci pozwalali nam pokazywać filmy za symboliczne przybicie piątki i mogliśmy to robić za darmo. Z czasem zaczęło się okazywać, że jest to biznes. To naturalne, i nikogo to nie szokuje. Twórcy zaczęli oczekiwać opłat licencyjnych za pokazywanie publiczne ich filmów. Taka praktyka jest również powszechna, przemysł filmowy działa właśnie na takiej zasadzie. Wywarło to na nas jednak dużo większą presję, i jako NGO musieliśmy dopasować się do potrzeb rynku.
Bike Days to niemal „domowe” wydarzenie dla pracowników Kina Nowe Horyzonty, wielu z nich jest mocno zaangażowanych w istnienie tego festiwalu. Bardzo ważna jest dla mnie idea partycypacji, w której każdy może się zaangażować i aktywnie uczestniczyć w tworzeniu tego wydarzenia.
Olek: „Kolarstwo za bardzo zaczęło kojarzyć się z opozycją w jej bardzo lewicowym wydaniu” – nie obawiasz się, że patrzenie na wasz festiwal pod kątem politycznym może mu zaszkodzić?
Michał: Mam nadzieję, że nie. Rower jest dla każdego, i to nas łączy. Nie wyproszę skina z kina, bo idzie na nasz film. Ucieszę się, gdy ten człowiek będzie chciał się czegoś dowiedzieć o naszej działalności, czy o kolarstwie w ogóle. My nie jesteśmy radykałami.
Pokazywaliśmy w zeszłym roku „Rising from Ashes” o drużynie kolarskiej z Rwandy, która przygotowywała się do Olimpiady w Londynie w 2012 roku. Niezależnie od tego po jakiej stronie jesteśmy politycznie, wszyscy siądziemy wspólnie przed telewizorami by oglądać Polaków jak będą rywalizować podczas Mistrzostw Świata w Rosji. Wyobraź sobie to samo w Rwandzie, kraju tak bardzo wciąż podzielonym pomiędzy Tutsi i Hutu. W filmie ludzie siadają masowo by oglądać w telewizji swoją reprezentację kolarską. To daje niesamowitą siłę i zajawkę, którą chcemy przekazywać każdemu. W zeszłym roku ludzie po prostu płakali na tym filmie. Z resztą ja też.
Olek: Ok, ale to jest wasze podejście. Czy nie martwicie się jednak o inne podejście widzów?
Michał: Być może będziemy zmuszeni do jakichś zmian w przyszłym roku, by dopasować się do potrzeb rynku. Co, jeśli okaże się, że zmienią się siły polityczne, a co za tym idzie, zniknie poparcie dla naszej działalności? Instytucje Publiczne zawsze nas od początku wspierały, i z czasem staliśmy się wizytówką np. dla Wrocławia. Cieszymy się z tego zaufania i wsparcia, ale ciężko przewidzieć, co przyniesie przyszłość.
Jesteśmy wpisani w mapę Wrocławia i w działanie kina. Wydaje mi się, że ani my, jako organizatorzy Bike Days, ani pracownicy Kina Nowe Horyzonty, nie są w stanie wyobrazić sobie kalendarza bez tego wydarzenia. Pokochaliśmy się za bardzo, ciężko byłoby się teraz rozstać.
Bike Days odbywają się w Kinie Nowe Horyzonty (i nie tylko) w dniach 14-17.06. Więcej informacji tutaj.