Tydzień temu zakończył się największy i najważniejszy festiwal filmowy na świecie. Przez 12 dni nad Lazurowym Wybrzeżem największe gwiazdy światowego kina wspólnie świętowały najnowsze dokonania X muzy. Oczekiwania względem jubileuszowego festiwalu były ogromne, a program już przed rozpoczęciem imponował ilością znanych i cenionych nazwisk. To miała być najlepsza edycja od lat, ale czy na pewno tak było… Niestety mogę napisać, że w porównaniu z wybitnym ubiegłorocznym line-up’em tegoroczny konkurs wypadł trochę blado. Co prawda ogólny poziom konkursu był dobry, ale brakowało w nim czegoś, czego oczekujemy po tak dużej imprezie. Brakowało w nim arcydzieł… Nie mieliśmy w tym roku takiego filmu, który jednogłośnie okrzyknięty byłby przez wszystkich dziełem epokowym, takim jak zeszłoroczny „Toni Erdmann”, czy „Paterson”.
Przez środowisko 70. edycja canneńskiego festiwalu otrzymała miano „good, not great”. Bazując na opiniach większości krytyków, najprawdopodobniej najbardziej spełnionym filmem konkursu był „Loveless” Andrieja Zwiagincewa, który został wyświetlony na samym początku festiwalu. Wiele dobrego mówiono też o „120 uderzeniach serca”, który dogłębnie porusza swoim powolnym studium umierania. „Good Time” braci Safdie traktowany był raczej jako guilty pleasure, ale niewątpliwe został doceniony przez krytyków, a w szczególności tych amerykańskich będąc jednocześnie pierwszym poważnym kandydatem do Gotham Awards (czyli najprawdopodobniej będziemy mogli go obejrzeć już podczas AFF we Wrocławiu). No i najważniejsze, w tym roku w końcu wygrał film, który zbierał rzeczywiście jedne z lepszych ocen. „The Square” Rubena Östlunda to znakomita satyra na świat artystyczny, która w inteligentny sposób gra na nosie koneserom sztuki współczesnej. Można śmiało napisać, że wygrał film, który zasłużył na miano Złotej Palmy. W tegorocznej edycji mieliśmy tylko dwa artystyczne niewypały. „Księżyc Jupitera” Kornéla Mundruczó oraz „Rodin” Jacquesa Doillona. Śmiało można powiedzieć, że ten drugi został zakwalifikowany do konkursu tylko dla tego, że jest francuską produkcją. Ale już taki urok canneńskiego festiwalu. Tutaj zawsze francuskie filmy są traktowane ulgowo. Dwa średnie filmy (na 19) to i tak piękny wynik i potwierdzenie, że mieliśmy do czynienia z festiwalem dobrym i równym. Oczywiście festiwal w Cannes to nie tylko konkurs główny, ale także kilka sekcji pobocznych.
Szczególnie obfitą w gorące nazwiska sekcją była „Piętnastka Realizatorów”, w której najlepiej przyjętym filmem okazał się „The Florida Project” amerykańskiego reżysera Seana Bakera (autora filmu „Mandarynka”). Ciekawe kolory, nietuzinkowy klimat oraz znakomita rola Willema Dafoe sprawiły, że krytycy po prostu rozkochali się w tym dziele. Jednym z bardziej istotnych wydarzeń podczas festiwalu była premiera najnowszego filmu Agnès Vardy oraz ostatniego filmu mistrza Abbasa Kiarostamiego. I tak jak się można było spodziewać wielcy mistrzowie nie zawiedli i stworzyli obrazy, które znalazły się w czołówce zestawień. Dzieło Agnès Vardy już dziś stawiane jest jako faworyt do przyszłorocznego Oscara za dokument pełnometrażowy. O „24 Frames” irańskiego reżysera pisałem już wcześniej w canneńskich meldunkach, więc tylko przypomnę, że było to dzieło na miarę jego wielkiego talentu. Jednak najlepiej ocenianym dziełem tegorocznej edycji nie był film. Były to dwa pierwsze odcinki trzeciego sezonu legendarnego serialu Davida Lyncha „Twin Peaks”. Bazując na „sondzie sond” (strona internetowa zbierająca wszystkie canneńskie sondy krytyków) ocena dla „Twin Peaks” wyniosła ponad 9,1 (a to największa ocena od 2011 roku).
Jakbym miał wybrać trzy najbardziej oczekiwane tytuły tegorocznego programu, to postawiłbym na „24 Frames”, „Loveless” oraz „The Square”. Na ten pierwszy czekam najbardziej, ponieważ mam przeczucie, że będzie to mój film roku. Malarski i poetycki klimat rodem z filmów Theo Angelopoulosa oraz rezygnacja z klasycznej formy na rzecz eseju filmowego, to elementy które w kinie cenię najbardziej. Ostatni film Mistrza Kiarostamiego jest pięknym darem dla następnych pokoleń, a ilość trafnych spostrzeżeń na temat otaczającego nas świata fizycznego i metafizycznego na pewno wpłynie ma moje postrzeganie rzeczywistości. „Loveless” został nazwany najbardziej spełnionym dziełem tegorocznego konkursu, a poetyka filmowa Zwiagincewa bardzo trafia mi do gustu. „Lewiatana” uważam za wybitne dzieło w swojej starannie utkanej kompozycji, a „Wygnanie” bardzo cenię za podejście do materii filmowej i stylu snucia swojej opowieści poprzez sprytne wplatanie symboli-kluczy. „The Square” intryguje mnie już za sam temat. Satyra na świat artystyczny (do którego sam należę) oraz wieloznaczne ukazanie sztuki współczesnej (którą nieraz muszę analizować na studiach) zwiastuje ponad 2 godziny znakomitej i inteligentnej rozrywki, która być może niejednokrotnie da mi powody do ponownego zastanowienia się nad istotą sztuki, czy działalnością artystyczną.
70. Festiwal Filmowy w Cannes zakończony, a już na początku sierpnia możecie spodziewać się recenzji canneńskich filmów na stronie Kalejdoskop Wrocław. Podczas Festiwalu Nowe Horyzonty będziemy relacjonować dla Was najlepsze oraz najważniejsze filmy tegorocznego festiwalu. Stay tuned!