Z wielką ciekawością udałam się na spektakl wystawiany przez wrocławską grupę Ad Spectatores. Wiele już o niej słyszałam, jednak nie miałam jeszcze okazji widzieć artystów w akcji. Tak naprawdę nie przeżywając tego na własnej skórze nie da się przeczuć, co Cię czeka. Mój pierwszy raz (i z pewnością nie ostatni) przeżyłam w podziemiach Dworca Głównego, na Scenie Kameralnej podczas spektaklu „Sex, prochy i rock and roll”w reżyserii Krzysztofa Kopki. Już samo poszukiwanie miejsca przeznaczenia kosztowało potencjalnego widza wiele emocji. Kiedy dotarłam powitała mnie ciasnota i zaskakujące zagęszczenie ludzi na niezwykle małej przestrzeni. Scena Kameralna całkowicie wraca do pierwotnego znaczenia – mieści około trzydziestu, czterdziestu widzów. Buduje to niesamowitą atmosferę i niepowtarzalny klimat aktorskiej grupy. Co prawda nadmierne słoczenie ludzi może szybko męczyć, lecz jest to rekompensowane poprzez zatarcie dystansu na linii widz – aktor. Prawdopodobnie to najbardziej przyciąga. Przeżywasz wszystko jak w typowym teatrze, jednak sama świadomość, że aktor może się za chwilkę zwrócić właśnie do Ciebie potęguje wszelkie doznania. A ciągle odczuwamy coś nowego. Przedstawienie podzielone jest na sześć monodramów. W każdym poznajemy zupełnie nowego bohatera. Jednemu do szczęścia wystarcza kanapka i kubek kawy, na które musiał uzbierać trzydzieści butelek, inny tłumaczy swoje życie w dostatku tym, że Bóg go kocha. Każdy odmienny. Zaskakujące jest jednak to, że wszyscy osadzeni zostali w realiach bezdomnego życia. Czyżby było to zestawienie – tak wygląda ich świat, a tak chcieliby, aby wyglądał? Ale kto pragnie takiego życia? Mimo wielu humorystycznych akcentów, żaden z monodramów nie jest receptą na szczęście. Może więc reżyser chciał nam przekazać, że tak naprawdę pomiędzy mordercą, kloszardem czy reżyserem filmów porno nie ma tak naprawdę wielkiej różnicy. Każdy z nich jest na swój sposób ubogi. Odrobinę zbędną sceną wydanie mi się „pokaz mody”. Pomimo ogromnego rozbawienia jakie wprowadziło na sali poprzez parodię wszelkich tego rodzaju wydarzeń, nie umiem dostrzec związku z całością. Mimo to, chętnie zobaczyłabym ją raz jeszcze. Od samego początku widz wciągany jest do odmiennego świata teatru, by po skosztowaniu i poznaniu nowych smaków wrócił do domu z chęcią dokładek i dalszych eksperymentów. Już odczuwam nienasycenie. Chyba jedyną radą na to, może być kolejna wizyta na przedstawieniu grupy Ad Spectatores. Ta forma teatru przemawia do mnie całkowicie.