Gdy w 2012 roku Polską wstrząsnęła dziś już legendarna „Kac Wawa„, było mi wstyd, że dzielę z reżyserem tego wiekopomnego obrazu, Łukaszem Karwowskim, to samo nazwisko. Obejrzawszy „Tarapaty” nie czuję co prawda zażenowania z powodu efektu pracy Marty Karwowskiej, jednak jest mi prawdziwie szkoda, że zmarnowano tak wielki potencjał.
„Tarapaty” to kolejna z nielicznych prób wprowadzenia do współczesnego polskiego kina zatraconego przed laty pierwiastka familijnego. Na przestrzeni ostatniej dekady takich filmów powstało zaledwie kilka, a patrząc na to, jak fatalne okazały się „Felix, Net i Nika oraz teoretycznie możliwa katastrofa” czy „Klub włóczykijów„, chyba lepiej uznać, że nic takiego w ogóle nie miało miejsca. Seans być może udanego „Za niebieskimi drzwiami” dopiero przede mną, dlatego w mej świadomości od premiery „Magicznego drzewa” w 2008 dla dzieci w Polsce nie powstało nic wartościowego. Film Karwowskiej miał to zmienić.
Plakat (być może nieświadomie) nawiązujący do udanego „Osobliwego domu pani Peregrine” Tima Burtona, całkiem przyjemny zwiastun, piosenka promująca wykonana przez bardzo uzdolnioną Natalię Shroeder i fabuła oparta na warszawskiej legendzie miejskiej dotyczącej malunku Picassa – czy to nie brzmi zachęcająco? I to jak! Pierwsze minuty „Tarapatów” faktycznie wprowadzają w bardzo klimatyczną historię, obiecują prawdziwą przygodę i dobrą zabawę. Jednak nic z tego finalnie nie następuje.
Julka (debiutująca Hanna Hryniewicka) ma lecieć do Kanady, gdzie czekają na nią rodzice. Odeskortować na lotnisko ma ją jej ciotka (Joanna Szczepkowska), która jednak okazuje się nic o tym nie wiedzieć. W wyniku tego nieporozumienia dziewczynka musi spędzić u niej kilka dni. Nie mija nawet jedna noc, a wplątuje się ona w quasi-detektywistyczną intrygę, z zagadkową kradzieżą, opuszczonym domostwem, tajemniczą mapą i podejrzanymi postaciami w tle.
Debiut Karwowskiej, w przeciwieństwie do wcześniej wzmiankowanych filmów, nie został oparty na żadnej książce. I tak, gdy tamte tytuły zawodziły przede wszystkim na poziomie inscenizacyjnym, temu zarzucać można głównie mizerność scenariusza. Przebrzmiewają w nim inspiracje Kinem Nowej Przygody i wyczuwalna jest szczera chęć stworzenia ciekawej historii dla młodego widza, jednak pełno w skrypcie nielogiczności, niewiarygodnych zwrotów akcji, niepotrzebnych scen i zamieszania wokół zagadki, której, z braku informacji, nie da się samemu rozwiązać.
Dwójka głównych bohaterów (Hryniewickiej partneruje również debiutujący Jakub Janota-Bzowski) przez większość filmu snuje się po kilku powtarzających się lokacjach, swoje śledztwo ograniczając praktycznie wyłącznie do wołania psa i uciekania, bowiem poszlaki zwykle lądują im w rękach same. Gdy dzieciaki wpadną przez dziurę w ziemi do piwnicznego pomieszczenia, ich próby wydostania się stamtąd przez wiele godzin ograniczą się do skakania po znajdującej się pod wyrwą kanapie – w wielu momentach zdają się one oderwane od współczesnej rzeczywistości, gdzie doświadczenie z gier czy filmów podsunęłoby co najmniej kilka rozwiązań.
Irracjonalność niektórych zachowań postaci, trudna do śledzenia akcja i obecność irytującego psa przywodzi na myśl animowane seriale ze Scoobym-Doo, co oznaczać może, że dla dzieci „Tarapaty” być może będą źródłem rozrywki, jednak będzie to rozrywka raczej wątpliwej jakości. Choć sfotografowany w urzekający sposób przez Kacpra Fertacza („Hardkor disko„, „Ostatnia rodzina„) i bazujący na naprawdę fascynującej, a chyba mało znanej anegdocie, film Karwowskiej nadal nie oferuje tego, czego oczekuję od kina przygodowego. Ale patrząc po wcześniejszych polskich filmach dla dzieci, tragedii nie ma, więc za swoje nazwisko wstydzić się nie muszę.
Zobacz film w Cinema City: