Zachęcona debatą, jaką wywołał mój tekst o złej sławie biletów i ich kontrolerów, powracam. Chciałam teraz napisać coś o tym, że jak nauczyciel postawi nieprzygotowanemu do odpowiedzi uczniowi jedynkę, to nie powinno się przebijać opon w samochodzie tego nauczyciela, ale obawiam się, że to też zbyt kontrowersyjne. Jeszcze niepotrzebnie zaczniemy dyskutować na temat kondycji polskiego szkolnictwa, ktoś powie, że to wszystko wina Tuska i na tym się skończy nasza heroiczna walka o lepsze jutro. A szkoda, bo jest o co walczyć. Naoglądaliśmy się amerykańskich seriali – wiemy, że metro może mieć więcej niż jedną linię. Mamy Starbucksy i Apple, reklamujemy zakupy na facebooku i czujemy ten zgrzyt między skarpetką, a sandałem! Nasi rodzice uprawiali seks za żelazną kurtyną, ale ich dzieci żyją już w kraju, w którym plastik się segreguje, a nie pali. Kobiety starzeją się „z godnością” , czyli wcale, a mężczyźni w końcu mają prawo przewijać swoje dzieci. Chciałoby się wielkich rzeczy, a tu polskolitość skrzeczy… Idziemy do lekarza z grypą – nie ma miejsc. Do końca roku. Idziemy na studia się uczyć – okazuje się, że to niepotrzebna wiedza. A pracy i tak nie dostaniemy. Idziemy do klubu na koncert – ktoś nam kradnie portfel. Bez pieniędzy, tylko dokumentów szkoda. Zgorzkniałam. Wyjeżdżam na zachód. Tam musi być jakaś cywilizacja… I właśnie o tym chciałam napisać. Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Niewidzialna bawarska ręka przelała pieniądze na moje konto, w zamian za czerwony pasek na świadectwie. Świat wypiął się do mnie swoim otworem i pomachał zachęcająco. Wybór byłby trudny, ale na szczęście go nie miałam. To Włochy wybrały się same. Zrolowałam ubrania w małe wałeczki i poleciałam tanimi liniami ku Europie. Zaczęło się ciekawie. Na moich oczach pasażerka (wiadomego pochodzenia) wyjęła bułkę z kotletem i jajka na twardo. Ale co tam, za dwie godziny miałam być już w cywilizowanym świecie, gdzie w słowie „espresso” nie wymawia się „k”. Podróż minęła szybko i po paru godzinach poznałam kolejne włoskie słówko: „sciopero” – czyli strajk. Pomyślałam, że przynajmniej pod tym względem nasze pociągi dorównują włoskim standardom. Potem było tylko lepiej. Okazało się, że lokale o interesującym mnie standardzie zamieszkują imigranci z Afryki, krajów arabskich i Chin. Ci sami, którzy oskarżają włoski rząd o to, że nie mają pracy i nie znają języka. Okazało się, że Włosi ubolewają nad demokracją jeszcze bardziej niż Polacy. Pewnie dlatego pozwolili im pić na ulicach. Ale i tak połowa społeczeństwa to muzułmanie. Włoską pizzę wypiekają tureccy restauratorzy. Unia finansuje narzędzia integracji społecznej w dzielnicach, gdzie najważniejsza impreza to latynoski karnawał. W barze nie chcieli mi rozmienić pieniędzy, bo wyglądam na Rosjankę. Na targu pytają, czy jestem z Los Angeles. Przez pierwsze trzy tygodnie przepłacam 200% na ziemniakach, śniadzi kolesie gwiżdżą na mój widok, ale w ich kraju nie proponuje się kobiecie przejęcia siat w ramach podrywu. Proponuje się małżeństwo, albo raczej „wstąpienie w poczet rodowych dóbr niematerialnych”. Upoiłam się tymi Włochami, jak toskańskim Chianti butelkowanym w Albanii. Ale i tak polecam. Zarówno wyjazd jak i powrót. Bardzo opiniotwórcze. Przy okazji dowiedziałam się, że Polska to kraj pogrążonych w alkoholizmie hydraulików mówiących po rosyjsku, że jako kobieta, na pewno urodziłam się z książką kucharską w macicy i podobno mam gen sprzątania po innych (chyba recesywny). Dowiedziałam się, że są na świecie dzielnice bardziej niebezpieczne od wrocławskiego „trójkąta”, a autostopowicz, to potencjalny wrak człowieka. Jak widzicie, podróże kształcą i to w obszarach, o których nie śniło się filozofom. Jestem teraz tak wykształcona, że można ze mnie robić odlewy – wzorowych obywatelek i obywateli. Nie narzekam, nie wyliczam się, porównuję do „zachodu”, nie oczekuję zbyt wiele, jestem wdzięczna, robię swoje. Emanuję szczęściem i spokojem. Justyna Blanka Dzikowska