Kiedyś znajomy Katalończyk powiedział, że bardzo mi współczuje. Zapytany dlaczego, odpowiedział: Ja mam swoją Barcelonę, która gromi wszystkich. Reszta Hiszpanii ma wspaniałą reprezentację. A Ty nie masz ani dobrego klubu ani reprezentacji. W takich warunkach ciężko być kibicem. Z początku poczułem się nieco oburzony słowami kolegi, ale dziś, u progu Nowego Roku, kiedy na dobre zaczyna się odliczanie do Euro 2012, przypomniałem sobie te gorzkie słowa. Spójrzmy prawdzie w oczy: nasza kadra jest typowym europejskim przeciętniakiem, który ma kilku dobrych piłkarzy. Kilku nie zawsze jednak wystarczy, by stworzyć świetną reprezentację składającą się z 23 piłkarzy. Dziś o umiejętnościach Roberta Lewandowskiego, Wojciecha Szczęsnego, Łukasza Piszczka czy nawet Kuby Błaszczykowskiego nikt nie dyskutuje, bo wiadomo, że to świetni piłkarze. Akurat tak wypadło, że mamy po jednym na formację. Problem w tym, że ich koledzy znacznie odstają poziomem. Kłopoty czają się na każdym kroku – tylko jeden grający regularnie bramkarz (a gdzie miejsce dla Artura Boruca, panie selekcjonerze?), obrona dziurawa (środek niepewny, a lewa flanka woła o pomstę do nieba), pomoc bez formy i polotu (a przede wszystkim skuteczności np. Sławomir Peszko w ostatnich spotkaniach), atak bez ogranych dublerów (Brożek na ławce w klubie, Grosicki powoli wraca do dyspozycji, Jeleń gra rzadko). Dużo dylematów na trener Smuda. Oby tylko dał sobie z nimi radę, bo powoli zaczynam męczyć się statusem polskiego kibica. Nasze kluby dawno nie słyszały już hymnu Champions League, poziom ligi też pozostawia wiele do życzenia. Zero sukcesów na arenie międzynarodowej powoduje, że nawet nie ma się komu pochwalić z zagranicznych kolegów. Oczywiście nie każdy może mieć od razu Barcelonę, ale jako kibic jestem spragniony sukcesu naszych sportowców jak kania dżdżu. Owszem, mamy świetnych żużlowców, kajakarzy, lekkoatletów… Ale ich występami cieszę się tak naprawdę tylko przy okazji olimpiady czy mistrzostw świata. A i tak nie oni pobudzają fantazję milionów. Jestem dumny z Marcina Gortata, że bryluje w NBA, fakt. Czasem wydaje mi się nawet, że jest bardziej znany i ceniony przez zagranicznych kibiców kosza niż naszych rodzimych. Ale mecze zza oceanu są późno w nocy, tutaj mało kto je ogląda, jedynie akcje tygodnia na youtubie. A ja chcę sukcesu. Adam Małysz to trochę za mało, jak na ilość moich zawiedzionych, o zgrozo – głównie piłkarskich, nadziei. Mundial 2002 – klapa, Euro 2004 – nawet nas tam nie było, Mundial 2006 – lepiej nie wspominać, Euro 2008 – tak samo. A w kwalifikacjach do ostatniego mundialu wyprzedziliśmy w grupie tylko strażaków z San Marino. Jako kibic domagam się sukcesu. I to piłkarskiego, bo o ten na olimpiadzie jestem dziwnie spokojny (zwłaszcza jeśli chodzi o siatkarzy). Bo skoro klubowej potęgi w Polsce się chyba nigdy nie doczekam, to chciałbym chociaż móc popatrzeć z dumą na naszą kadrę. Bo ile razy można się pocieszać po porażce? Ile można znosić głos komentatora, który głosi znaną frazę: Za silni okazali się dziś rywale dla biało – czerwonych. Że niby narzekam? Że wymagam za dużo. Przypomnijcie sobie, drodzy Czytelnicy, jaka wrzawa i krytyka spadła na ekipę Francji przed mundialem w 1998 roku. Ale już w trakcie turnieju narodziła się ekipa, która wygrała wszystko, co tylko dało się wygrać. Dlatego do boju chłopaki, bądźcie jak Francja! Niech polski kibic będzie w końcu zadowolony i dumny z Waszej postawy! Adam Flamma