…na dobry film w uniwersum DC. Ale jak już taki powstał, to wyszła rewelacja, bo Wonder Woman to film, który bije na głowę także najlepsze pozycja Marvela ostatnich lat.
Zastanawiam się, czy mój entuzjazm nie jest w jakiejś części uzasadniony tym, że od dobrych kilku moje głowa przyzwyczaiła się do takiej oto myśli: Dopóki do DC nie wróci Christopher Nolan, nie ma szans na dobry film z tego uniwersum. Cieszę się z tej pomyłki, cieszę się, że znalazła się osoba, która przywróciła wiarę, że z komiksu tej stajni można nakręcić świetne widowisko. Tym większa jest moja radość, że dokonały tego dwie panie – reżyserska Patty Jenkins i aktorka Gal Gadot – co w pewnym sensie potwierdza trend w światowym kinie, który streścić można prostym stwierdzeniem: kiedy kobiety rządzą, kino się rozwija. Wystarczy przypomnieć ostatnie transformacje Charlize Theron w Mad Maxie i Szybkich i wściekłych, czy nowe filmy z uniwersum Gwiezdnych wojen.
Wonder Woman to bodaj pierwszy film DC, który jest prawdziwie zabawny, zrobiony z marvelowskim luzem, bez zadęcia spod znaku Zacka Snydera. Wpływ na to ma z tej strony przyzwoicie napisany scenariusz, w którym kilka sekwencji dialogowych aż skrzy się humorem (w tym wszystkie zawoalowane rozmowy Diany i Steve’a o seksie). Z drugiej zaś wyborny wręcz casting – nie jest tak, jak było przy okazji Suicide Squad czy Świtu sprawiedliwości, w których jeden czy dwa pomysły obsadowe się udawały (Margot Robbie w pierwszym, Ben Affleck w drugim). Tutaj właściwie trudno wskazać źle obsadzoną postać – od boskiej Gal Gadot, przez Chrisa Pine’a, który tworzy tutaj jedną z najlepszych ról w swojej karierze, po pokazujące się tylko na początku Connie Nielsen i Robin Wright, których kuriozalny akcent może na początku odrzucać. Jednak zapewniam – warto tę pigułkę przełknąć, bo potem dostaniemy nie tylko dużo dobrej zabawy, wynikającej także z fenomenalnych, bardzo efektownych sekwencji akcji (mimo niesamowicie oldskulowych efektów wizualnych – wydaje mi się, że błędnie określane są one mianem słabych czy nieudanych), ale też ciekawy obraz uniwersum, w którym okazuje się, że ludzkie słabości i prawdziwa natura ludzka jest motorem napędowym świata. Diana, grana wspaniale przez Gal Gadot, ma wielką szansę te słabości zniszczyć, ale w imię różnych ideałów, w tym pompatycznie wybrzmiewającej miłości, nie chce tego zrobić. Przymykam oko na takie elementy Wonder Woman, bo po prostu zbyt dobrze się na niej bawiłem. Patty Jenkins postarała się o to, żeby między główną parą aktorów była chemia i naturalna energia, a jej główna gwiazda Gal Gadot stworzyła postać, która może stać się wzorem do naśladowania dla współczesnych kobiet. Dla mężczyzn zaś stanie się ideałem kobiecości, niczym kiedyś Marylin Monroe czy Audrey Hepburn – nie mam co do tego wątpliwości.
Czy jej bohaterka będzie w stanie wybić się ponad przeciętność fatalnie zapowiadającej się Ligi Sprawiedliwości? Czuję mnóstwo obaw z tym związanych. Dlatego, żeby je stłumić, może pójdę drugi raz na Wonder Woman. Was z kolei zachęcam do wypróbowania jej po raz pierwszy – satysfakcja gwarantowana!
Ocena: 9/10