W ostatnim czasie komedie raczej nie należały do gatunków, po których spodziewałbym się jakiejkolwiek możliwości rozbawienia mnie. Te, po które sięgałem, zdecydowanie częściej gwarantowały zażenowanie i poczucie zmarnowanego czasu. Każdorazowo były to filmy już nie tyle nieśmieszne, co po prostu o niczym – pozbawione jakiejkolwiek myśli bezrefleksyjnie wypełniały funkcję składanek mało wyszukanych skeczy. Nie sądziłem, że tę złą passę odmienić może film skierowany głównie do młodego widza – „Dzieciak rządzi” (ang. „The Boss Baby”).
Najnowsza animacja ze studia Dreamworks oparta została na krótkiej książeczce dla dzieci autorstwa Marli Frazee o tym samym tytule. Z niej jednak zaczerpnięto w zasadzie jedynie pomysł na odzianie bobasa w garnitur i ukazanie tego, w jaki sposób podporządkowuje on sobie rodziców. W filmie motyw ten posłużył do wysnucia opowieści o trudach zaakceptowania przez dziecko nowego członka rodziny i obowiązku współdzielenia rodzicielskiej miłości. Rzecz jasna nie jest to temat świeży, wszakże całkiem niedawno podobny widzieliśmy w „Sekretnym życiu zwierzaków domowych” (które z kolei bez cienia żenady garściami czerpały z „Toy story”), ale przeniesienie go na grunt ludzki nadało mu zupełnie inny wymiar i pozwoliło na eksploatowanie obszarów, do których kino nie zaglądało dotąd zbyt często.
Tomowi McGrathowi, wcześniej odpowiedzialnemu za wszystkie „Madagaskary” oraz „Megamocnego”, udało się zadanie niełatwe – stworzenie satysfakcjonującego filmu dla najmłodszych. Do takiego disneyowskiego „Zwierzogrodu” mu oczywiście bardzo daleko (wątpię by jakakolwiek animacja przez najbliższych kilka lat choć zbliżyła się do tego poziomu), tyle że „Dzieciak rządzi” skierowany jest do publiki nieco młodszej, przez co musi posługiwać się prostszym językiem, mniej skomplikowaną konstrukcją, a przy tym, jak to na współczesność przystało, dostarczać masy impulsów. I spełnia on warunki te dość dobrze, choć nie sposób nie przyznać, że autorzy nieco za silnie próbowali objaśnić kwestie proweniencji korpo-dziecka i mechanizmów rządzących jego światem. W ogólnym rozrachunku nie są one specjalnie istotne, a u grupy docelowej wywołać mogą chwilowe zmieszanie, czy raczej wiercenie na fotelu.
To, czym film McGratha do ekranu może z kolei na stałe przyciągnąć to znakomicie nakreślone postaci. Główny bohater, Tim, to młodzieniec obdarzony wielką wyobraźnią (co niejednokrotnie przyjdzie nam oglądać) i silnym przywiązaniem do rodziców. Gdy w domu zjawi się charyzmatyczny, acz arogancki Szef-bobas (w polskim dubbingu w tej roli wręcz idealny Krzysztof Banaszyk), trudno mu będzie się pogodzić z nową rzeczywistością, co szybko nakręci konflikt między nimi, by po chwili przerodzić się w łatwą do przewidzenia kolaborację. Obaj darząc się ambiwalentnymi uczuciami przebędą nie lada drogę, by zwalczyć wspólnego przeciwnika i nauczyć się wzajemnej akceptacji. Morał i ogólny konstrukt zakończenia wypada na tyle zgrabnie i mądrze, że skutecznie przysłania mankamenty środkowej części czy fillerowy charakter niektórych scen oraz czyni z tej produkcji rzecz już nie tylko rozrywkową, co po prostu cenną.
Jak by nie było, to i tak „Dzieciak rządzi” jest przede wszystkim rozrywką. Ale za to rozrywką na naprawdę wysokim poziomie. Animacja, choć wyglądająca nieco skromniej od dowolnego tytułu Pixara czy, by odwołać się do innego filmu studia Dreamworks, np. „Jak wytresować smoka 2”, robi wrażenie rozplanowaniem scen czy łączeniem różnych technik wykonania. Najistotniejszy jest tu jednak humor, bowiem z takim stężeniem udanych żartów nie spotkałem się dawno. Film od nich wręcz kipi – non stop zasypywani jesteśmy naprzemiennie typowo dziecięcym slapstickiem oraz obowiązkowymi postmodernistycznymi mrugnięciami do starszego widza. Na szczęście te pierwsze ani razu nie schodzą w niebezpieczne rejony kloaki, a drugie – w większości przypadków zręcznie unikają wrażenia bycia dopisanymi na siłę. Niestety problem z zastosowanym humorem pojawił się na etapie tłumaczenia – polska wersja dubbingowa w wielu miejscach poległa w nierównej walce z idiomatycznymi sformułowaniami i, nie mogącą zostać przetłumaczoną, esencjonalną dla całości piosenką „Blackbird” Beatlesów.
„Dzieciak rządzi” śmiało można reklamować jako rozrywka dla całej rodziny – to bardzo ciepły i realnie zabawny film, na którym najmłodsze dzieci, te starsze, jak i rodzice powinni znaleźć coś dla siebie. To poruszająca się w obrębie czytelnej metafory opowiastka mogąca pomóc zrozumieć psychikę dziecka „skazanego” na posiadanie rodzeństwa. Sądzę, że wybranie się na tę animację może bardzo pozytywnie wpłynąć na zacieśnienie więzi rodzinnych, a nawet jeśli nie – to przynajmniej zagwarantuje solidną dawkę dobrej zabawy.
Zobacz film w Cinema City.