Zacznijmy, jak większość – nadciąga nowy Wes Anderson, ale o nie, nie! Nie chodzi o Asteroid City, które dopiero co było pokazywane w Cannes, a aktualnie kończy swoje kinowe tournee. Chodzi o całkiem nową produkcję Amerykanina p.t. Zdumiewająca historia Henryego Sugara, prezentowaną podczas 80. festiwalu filmowego w Wenecji w sekcji pozakonkursowej. Czy nakręcenie średniego metrażu wyszło reżyserowi na dobre? Co jeszcze ma do zaoferowania umęczona, a może wymęczona andersonszczyzna?
Film oparty jest na książce Roalda Dahla z 1977 The wonderful story of Henry Sugar and six more, a konkretniej na tytułowym opowiadaniu. Kiedy główny bohater Henry Sugar (w tej roli wyśmienity Benedict Cumberbatch) dowie się o istnieniu guru (Ben Kingsley) mogącym widzieć bez patrzenia, zapragnie posiąść tę umiejętność. W tym celu podejmie wszystkie możliwe kroki zbliżające go do celu.
Jednak, jak większość bogaczy ma ku temu swoje raczej niskolotne pobudki. Pozyskaną moc chciałby wykorzystać no cóż… do oszukiwania w kartach, aby jeszcze bardziej pomnożyć zawartość swojego konta bankowego. Jak sie finalnie okaże, fortuna będzie czynnikiem najmniej dającym mu szczęście i satysfkację w życiu, ale o tym, i zachęcam do tego, przekonacie się sami, bowiem film zadebiutuje na platformie Netflix już niebawem. Dokładnie 27.09.2023. Zagorzałych fanów Andersona uspokajam, mimo tych dłużących się dni, z pewnością dostaniecie satysfakcjonujący Was kawałek kina.
Odpowiadając na pytanie ze wstępu, nie, nie jest to wymęczona andersonszczyzna. Średni metraż wyszedł filmowi na dobre. Trwa on niecałe 40 minut. Każdy z bohaterów ma okazję w tym czasie zaistnieć. Co przy, jak zwykle, obsadzie pełnej gwiazd jest nie lada wyzwaniem. Oczywiście pierwsze skrzypce gra tu Benedict Cumberbatch wcielający się w Sugara, ale tuż za nim plasują się genialny, podszyty dawką autoironii Ralph Fiennes oraz Ben Kingsley uroczo odgrywający tajemniczego, ślamazarnego guru.
Scenariusz Zdumiewającej historii Henryego Sugara adaptuje opowiadanie Roalda Dahla. Anderson już kiedyś sięgnął do prozy tego pisarza przy pracach na Fanstastycznym Panem Lisem, który do dziś uchodzi za jeden z jego najlepszych, a na pewno najbardziej treściwych filmów. Nie inaczej rzecz ma sie tym razem. Inspiracja płynąca z twórczości literackiej pozwala trzymać się całej fabule ram. Poetycko mówiąc, nie rozwadniać się i zmierzać do celu. Co jak wiemy po ostatnich projektach Andersona, było jego piętą Achillesową.
Bawią również wykorzystane w filmie gagi oraz zabiegi mające urozmaicić nieco linearność fabuły. Scenografia, choć dobrze znana, znów wprowadza uśmiech na twarz widza (a może nawet trafia on prosto w serce). Nad kostiumografią czuwała Kasia Walicka, co skutkuje w wykwitnych, różnorodnie mnogich, a przy tym przemyślanych kreacjach. Jednym słowem, jest czym sycić oko. Moim zdaniem, fani Andersona w Zdumiewającej historii… odnajdą małą perełkę, a osoby które amerykańskim reżyserem się przesyciły lub przejadły będa mogły spokojnie wziąć kęs. Nie bojąc się przy tym niestrawności.
Podsumowując, jeśli czekacie na premierę Zdumiewającej historii Henryego Sugara, to możecie być spokojni, Wes wam to wynagrodzi. Choć z pewnością nie będzie to dla Was nic nowego w skali doświadczania Andersona na ekranie. Z kolei sceptyków lub ludzi podobnie, jak ja umęczonych formułą jego kina uspokajam. Nikt po seansie nie będzie musiał kąpać oczu, a krótsza formuła pozwala satysfakcjonująco rozwinąć i zakończyć się fabule filmu, który o dziwo, nareszcie był o czymś.
Premiera na Netflix dnia 27.09.2023. To kolejna produkcja prezentowana podczas festiwalu w Wenecji, która swoją premierę będzie miała na platformie streamingowej amerykańskiego giganta. Bądźcie też pewni, że nie ostatnia. Szczegóły w kolejnej recenzji 😉