„Spijam dziewczęcą krew błony dziewiczej jak zagęszczony sok…” – tak mogła zaśpiewać tylko jedna osoba. Były wokalista hegemona polskiego metalu, Kata, idol wielu młodych adeptów tego nurtu oraz człowiek wolny i nieskrępowany. Jednym słowem – Roman Kostrzewski, dziś lider formacji Kat z Romanem. O muzyce, o życiu i o tym co teraz! Tylko u nas!
– Jak wyglądały początki pańskiej przygody z muzyką?
Te najdawniejsze znam z opowieści ciotki, która wspominała, że miałem fioła na punkcie muzyki odtwarzanej na patefonie. Z mojego powodu nazwanego „picipompą” (tak w wieku dwóch lat prosiłem o puszczenie płyty). Później poszło gładko, ale stroniłem od Mazowsza z korzyścią dla The Beatles. Jak wiadomo nie poprzestałem na tym. „Szaleństwo” trwa do dzisiaj i jednego nie mogę pojąć, jak to się stało, że do wora z muzą też i mnie wrzucono.
– Czy umie Pan grać na jakimś instrumencie?
Ależ skąd! Nawet nie nauczyłem się podstawowych sztuczek tego rzemiosła i nie ma to specjalnie wielkiego znaczenia, gdyż niewielu z nas potrafi słuchać. Tu pierdnę, tam rzygnę, czasem wrzasnę – jak bydlę.
– Czym różni się sceniczny Roman Kostrzewski od tego w życiu prywatnym?
Wszystkim, także stężeniem soli. Kościej w domu śmiga na golasa, jego koncertowa wersja przebiera się w śliczne lecz mało przewiewne, czarne ciuszki. Cóż, muzykiem bywam, lecz tylko w codzienności sobą się staję. W muzyku pokładałem nadzieję, że może uda mi się z tej codzienności ważne sprawy wykroić i opowiedzieć w sposób, który życie czyni sensowniejszym, ciekawszym? Twórczość to bonus i cieszę się z odzewu publiczności, szczególnie tej, której nie zbiły z tropu mistyczne chochliki diabły i demony ani też potępieńcze słowa „bogu” ducha winnych moralistów.
– Nagrał Pan wiele płyt. Którą z nich uważa Pan za najlepszą?
W każdej z nich coś się dymi. W każdej muzyce zamyka się historia nie tylko muzyków, ale także słuchaczy. Specyfika czasów (a te ostatnio wydają się uciekać spod nóg) jest wyjątkowa, więc trudno mi klasyfikować zbiorowe dokonania zespołu czy własne, na mniej lub bardziej udane. Owszem publiczności jest łatwiej dokonywać tych wyborów, od kiedy muzykę można podzielić na tę, która się podoba lub nie podoba. W przypadku Kata są różne preferencje, od fascynacji wszystkim po giertychowe zero akceptacji.
– Czym w życiu kieruje się Roman Kostrzewski?
Nie istnieje złoty środek na życie, także i dla mnie. Na tak postawione pytanie wielu ma gotową odpowiedź np: honor, bóg, ojczyzna, moneta, sex, twórczość, mądrość, zdrowy rozsądek i co tam jeszcze. Tak naprawdę oferujemy określone postawy względem potrzeb, konieczności, czasami fantazji, jeśli mamy takie możliwości. Nawet zaprzeczamy sobie i nie tylko wówczas gdy jesteśmy hipokrytami. W sumie nasze decyzje są syntezą świadomych i nieświadomych głębin, które nie sposób oddzielić i skrystalizować. Wszelkie postawy człowieka są zastosowalne. Puszczenie bąka przecież może wywołać uśmiech. I nie chodzi o to, że wiatry będą wiały gdzie będą chciały. Wśród prawych i racjonalnych decyzji warto czasami coś poluzować, skoro ideał jest w śmierci.
– Z czego czerpie Pan inspiracje do pisania tekstów?
Z konkretów wspomnieć warto o literaturze, sztuce, także nauce. Brzmi to banalnie i jakoś sucho, ale w tych wymienionych formach działalności człowieka zawierają się jego podstawowe kolory i odcienie.
To oczywiście nie wszystko. Aby wydobyć szczegóły lub osobliwości, należało ponownie wniknąć w peryferia świata, a więc do własnego umysłu i poddać się tym przebłyskom, które nazwano natchnieniem. Na tym etapie nie należy się zbytnio przejmować, jeśli wyjdzie kaszana. Mamy w domu świnki, a te jak wiadomo zeżrą wszystko.
– Bardzo często jest Pan kojarzony tylko i wyłącznie z satanizmem, a nie muzyką. Jaki ma Pan do tego stosunek?
Z twórczością może być jak z pijaństwem – po dobrym chlaniu trudno o ładny wygląd. A z innej beczki, to w ocenie ludzi przeciwnych tej twórczości leży przeświadczenie, że wystarczy rzecz zohydzić lub dostępność do takiej sztuki ograniczyć, aby poległa w kielichu zapomnienia. No cóż, ci dobrzy ludzie nie mają racji od kiedy ciekawość i chęć poznania płynie w żyłach nas wszystkich. Więc jeśli pytasz o mój stosunek do tego, to śmiało mogę powiedzieć, że odbytniczy. Cokolwiek to znaczy.
– Czego słucha Pan na co dzień?
Na co dzień muszę wysłuchiwać siebie i nieraz przeżywam z tego powodu potworne katusze. Dla poprawienia nastroju wpadam do przyjaciół. Niektórzy bogaci w zasobne dyskografie męczą mnie, bym czegoś wysłuchał. A ja jestem jak szewc w dziurawych butach czy krawiec w poszarpanych portkach. Innym zrobię dobrze, dla siebie nie mam czasu.
– Od dłuższego czasu pojawiają się przeróżne pogłoski o Pana nowej płycie. Czy w ogóle trwają prace nad nowym materiałem?
Prace nad płytą „Kata z Romanem” trwają. Koledzy z zespołu wykazują dla mnie dużo cierpliwości, gdyż do wspólnych prac przystąpię po nagraniu solowej płyty. To już niebawem. Projekt własny ma płynny charakter jak „Woda”. Przy jej tworzeniu wiele się działo i myślę, że piosenki tam zawarte są jak pierwotna zupa.
– Poza normalnymi płytami w pańskim dorobku widnieją również „Biblia satanistyczna” oraz „Listy z Ziemi”. Czy dziś także nagrałby Pan coś podobnego np. dzieła markiza de Sade’a?
Do podobnych projektów chętnie powrócę. Obecnie, terminarz nie jest łaskawy dla tego typu twórczości. Może kiedyś?
– Czym jest dla Pana muzyka?
To raczej pytanie dla teoretyka. Moje wyznania mogą rozczarować tym bardziej, że rzadko skłaniam się do osobistego definiowania, czym jest muzyka. Jej wymiar fizyczny zawiera się w szumie, być może nie tylko tego świata (teoria superstrun). W ludzkim postrzeganiu i wrażliwości zdolna wywołać egzaltacje, smutek, radość, miłość i nienawiść. A jeśli chodzi o mnie, to przychodzi kiedy chce, wolna od małżeńskich przymusów i wyrabia, co jej cię rzewnie podoba. Wybaczam jej, bez powodu chociaż świetnie zapisuje przeszłość, ofiarowuje zabawne towarzystwo dziś i ma nieograniczone możliwości w przyszłości.
– Jakie są pańskie plany na przyszłość?
Trochę skromniejsze od polityków, ale związane z publicznością chociaż pozbawione przymusu. Lubię koncerty a po nich długie imprezy. Polska w swym krajobrazowym wymiarze jest równie wspaniała jak ludzie, którzy tu zamieszkują. W pudle medialnym nie wygląda to różowo i też widoczne są przemiany w świadomości, które każą nam osadzić szczęście w kanonie jakiegoś tam sukcesu. Czujemy się bezwolni wobec tego zadania, a ciężary coraz większe. To stąd wielu artystów osadziło swoją twórczość w kolorze dark. Solowe koncerty powinny wywołać u słuchaczy otwarcie płuc i nabranie głębszego oddechu. Kto wie, może on się jeszcze przydać. Pozdrawiam!