– Pod koniec listopada ukazała się najnowsza płyta Maleo Reggae Rockers – ,,Reggaemova”. Podobno nagrywaliście ją w kliku częściach, co zajęło sporo czasu. Mógłbyś wyjaśnić, dlaczego tak się stało?
– Sytuacja była taka, że właściwie nagrywaliśmy płytę ponad rok. Najpierw w studiu u Licy, w Puszczykowie, nagraliśmy bębny. Chcieliśmy je nagrać w tym studiu z uwagi na to, że jest tam sprzęt, który nam odpowiadał, czyli oldschoolowo – vintigowym; ponieważ chcieliśmy uzyskać tłuste i grube brzmienie bębnów. W międzyczasie okazało się, że naszym wydawcą będzie Universal, więc postanowiliśmy skończyć płytę w Warszawie, w studiu Izabelin. Później mieliśmy problemy z realizatorem, który jeździł po świecie z Kapelą Ze Wsi Warszawa. Poza tym, jak to zwykle bywa, mieliśmy różne terminy w studio, oprócz tego trochę koncertowaliśmy i niestety trzeba było wszystko robić w kawałkach. Właściwie to płyta była gotowa już w czerwcu, ale z uwagi na to, że clip do pierwszego numeru, czyli do utworu ,,Hasa Noga” nie został dopuszczony do mediów z uwagi na jakieś dziwne sytuacje, musieliśmy zrobić następny clip. To spowodowało ponad 4 miesięczne opóźnienie i dlatego krążek ukazał się 27 listopada, czyli właściwie już w grudniu.
– Na ,,Reggaemovie” znajduje się utwór ,, Żyję w tym mieście” z repertuaru grupy Houk. Jest on jednak zupełnie inaczej zaaranżowany, poza tym słychać tam Twojego syna, Bartka oraz Vienia i Pelsona
z Molesty. Skąd taki pomysł na ten utwór?
– Chciałem zrobić, może trochę kontrowersyjnie, cover samego siebie. Jednak chciałem, żeby zaśpiewały na nim trzy muzyczne pokolenia warszawiaków – ja, który zaczynałem w latach osiemdziesiątych, chłopaki z Molesty, czyli Vienio i Pele, którzy zaczynali w latach dziewięćdziesiątych i mój syn, który zaczynał po 2000 roku. I te trzy pokolenia spotkały się przy tym numerze, a jako ze Vienio i Pele mają bardzo pozytywny przekaz, zbliżony do tego, co robimy, to myślę, że bardzo fajnie to wszystko wyszło.
– Wasza płyta jest bardzo eklektyczna. Słychać na niej reggae, hip hop, są nawet wstawki raperskie; ty także rapujesz. Skąd pomysł na ten cały miks?
– Ale to wszystko mieści się w gatunku reggae, tym szeroko rozumianym. Reggae to bardzo pojemna i różnorodna stylistycznie muzyka i chcieliśmy, żeby nasza płyta również taka była. Żeby była różnorodna, żeby nie była nudna i żeby można ją było słuchać wiele razy. Poza tym wzbogaciły ją odmienne kompozycje – moje i Siwego. Obaj komponujemy trochę inaczej i myślę, że wyszło to temu krążkowi na dobre, bo dzięki temu jest na nim wiele różnych smaczków. Myślę nawet, że to pierwsza moja płyta dopracowana naprawdę w stu procentach. Wszystkie plany, pierwsze, drugie, trzecie czwarte; skrecze, smyczki, które można usłyszeć dopiero po którymśtam słuchaniu ,,Reggaemovy”; one dopiero wtedy wychodzą, przez co mam nadzieję ta płyta nie jest nudna i będzie można do niej wracać. Wielokrotnie.
– Na :Reggaemovie” wystąpił praktycznie cały klan Malejonków. Nie przyszło Ci nigdy do głowy, żeby założyć jakąś rodzinną formacje?
– Takie Maleo Reggae Family, tak? (he,he) Niewykluczone, chociaż moja najstarsza córka, która ma 16 lat, juz ma swoją kapelę reggae, w której śpiewa, ale może kiedyś zrobimy coś razem.
– Czy planujecie wznowienia płyty ,,ZaZuZi” i koncertówek MRR, do których teraz praktycznie nie ma dostępu?
– Myślę, że tak. Są takie plany, tylko jeszcze nie wiemy kiedy. Na pewno będziemy o tym myśleć pod koniec roku.
– Istniejecie już 10 lat. Czy planujecie w związku z tym jakiś jubileusz?
– W tym roku prawdopodobnie będziemy robić jakiś koncert podsumowujący te 10 lat, prawdopodobnie będzie to w Toruniu na festiwalu Song of Songs, 29 albo 30 czerwca, może też zrobimy coś w Warszawie. W każdym razie jest to okrągła rocznica, którą nasza najnowsza płyta w jakiś sposób podsumowuje, ale także wytycza nowe kierunki.
– Jesteś uważany za polskie dziecko Boba Marleya. Powiedz, jak trafiłeś do muzyki reggae?
– To było dawno temu. Zaczynałem w czasach, kiedy w Polsce dopiero zaczynała się rodzić muzyka punkowa i reggae; to był początek lat osiemdziesiątych .A właściwie rok 1984, kiedy z zespołem Kultura udało nam się zagrać w Jarocinie. Od tego się wszystko zaczęło. Jednak wcześniej spotkałem się z reggae dzięki zespołowi Police, który notabene teraz się reaktywuje, wiec historia zatacza koło. Ich pierwsza płyta bardzo mi się spodobała i potem, gdy zetknąłem się z prawdziwym reggae, zobaczyłem, ze to wciąga mnie coraz bardziej. W międzyczasie słuchałem jeszcze ska – Madness i Specials, ale później odkryłem już to prawdziwe reggae i siedzę w tym do dzisiaj.
– Reggae najczęściej kojarzymy z Bobem Marleyem. Jak sądzisz, na czym polega siła jego przekazu; tego że słuchają go coraz młodsi ?
– To jest chyba siła geniuszu. To jeden z największych muzyków w dziejach; pamiętam jak w 2001 roku było podsumowanie tygodnika ,,Time” na najlepszą płytę XX wieku. I według czytelników oraz słuchaczy z całego świata pierwsze miejsce zajął album ,,Exodus” Boba Marleya. To świadczy o tym, ze jest to muzyka, która nieprawdopodobnie wpłynęła na mnóstwo ludzi. Nawet na artystów, którzy często przyznają się do inspiracji Marleyem. Z tego co wiem, nawet Stevie Wonder zrobił jakiś utwór ku jego czci.
– Cofnijmy się do czasów, gdy grałeś w Izraelu. Robert Brylewski powiedział kiedyś, że byliście ,,dziwnymi białymi dziećmi Boba Marleya”. Z kolei Tomasz Budzyński wspominał, że cała załoga Izraela wyglądała dziwnie – dredy, dookoła dzieci, psy. Czy Ty też uważasz, że jak na tamte czasy byliście dziwni?
– Myślę, że byliśmy po prostu kosmitami. W tamtych szarych i smutnych czasach byliśmy jakby zupełnie zaimpregnowani w na ten system wkoło, wydawało nam się, że olewamy to wszystko i śpiewamy o wolności. Było to możliwe dzięki naszym rodzicom, którzy bardzo nam pomagali przetrwać tamte czasy, oraz naszej wierze że system musi upaść.Wtedy wszyscy pukali się w głowe że byliśmy tacy naiwni, ale to my mieliśmy racje,He,he. Wtedy artyści, którzy grali muzykę niezależną byli cenzurowani, mieli duże kłopoty z zarabianiem. My również, ale dzięki naszym rodzicom, którzy nas wspierali, robiliśmy wszystko tak, jakbyśmy żyli w zupełnie innym świecie. Nasza muzyka była dla nas azylem i powodowała, że czuliśmy się wolni i jak się okazało, dawaliśmy mnóstwo energii i nadziei ludziom, którzy nas słuchali. Nadziei na to, że w takiej komunie można żyć, żyć ale jakby w zupełnie innym świecie. Oni w to wierzyli, gdy widzieli nas kolorowych, zadowolonych. Wtedy też mnóstwo ludzi zachwyciło się reggae na dłużej.
– Niedawno powstał zespół Magnetosfera, czyli nowe wcielenie Izraela. Czy możemy się spodziewać płyty tej formacji?
– Nie chcę na razie nic mówić nic, bo nie wiadomo co będzie. Gramy dlatego, że ludzie bardzo tego chcieli i okazuje się, że gdzie nie wystąpiliśmy, tam były tłumy. Nawet w Londynie, gdzie 200 osób nie mogło z tego powodu wejść na koncert; czy też w Warszawie, gdzie przyszło dwa tysiące ludzi. To jest naprawdę niesamowite, ze ludzie chcą tego zespołu. I właśnie dlatego gramy.
– Kiedyś śpiewałeś : ,,Życie jak muzyka, to jest nasza jedyna broń, silniejsza od czołgów, silniejsza od bomb”. Czy uważasz, ze to hasło jest dalej aktualne?
– Myślę, że tak, bo przemocą można działać tylko na krotka metę i naprawdę zwyciężać można tylko miłością. O tym też śpiewał Bob Marley; to jest oczywiście w Biblii i to jest jedyna droga, która prowadzi do pokoju. Nie można pokoju zaprowadzić wojną.
– Przez pewien czas grałeś w Armii i Moskwie, a więc dwóch legendach polskiego punk rocka. Jak wspominasz tamte czasy?
– Grałem chyba w tym najfajniejszym czasie dla Armii, kiedy był niesamowity skład – ten z płyty ,,Legenda”. To była naprawdę niesamowita załoga i do tej pory jestem wdzięczny, że mogłem grać z tymi ludźmi. Poza tym z Budzym i Robertem Brylewskim do dziś się przyjaźnimy. I właśnie tak było zawsze – we wszystkich kapelach, w których grałem, było coś więcej niż tylko muzyka. Nigdy nie graliśmy na zasadzie kolegi z pracy, zawsze to było coś więcej. Najpierw była przyjaźń, było braterstwo lojalność, a dopiero później wynikały z tego dźwięki i słowa.
– Należysz do Wspólnoty Neokatechumenalnej. Czy pozostali członkowie patrzą na Ciebie przez pryzmat Maleo, czy patrzą na Ciebie jak na normalnego człowieka?
– Myślę, że jeżeli spojrzeć na grzech, to każdy z nas jest taki sam i nie ma co się tutaj wywyższać, bo wszyscy mamy coś za uszami i każdy z nas ma problemy z brakiem pokory, z egoizmem. A jeśli jesteś na scenie, to jesteś jeszcze bardziej na to narażony. Pokusa pychy i sławy jest groźna i dla mnie ta Wspólnota jest taką deską ratunku, bo kiedy występujesz na scenie, jesteś w świecie mediów, to ciężko jest pozostać normalnym, być sobą, gdy dookoła wyścig szczurów, gdy dookoła rządzi pieniądz, a ludzie robią wszystko, by wejść na szczyt. Właśnie dlatego czytam Pismo Święte i wiem, że kiedy codziennie modlę się psalmami, kiedy psalm mówi, że Słowo Boże jest lampą dla moich stóp, to są to konkretne słowa, które pokazują mi, co mam robić, jaką drogą mam iść. I właśnie dlatego robię to codziennie, żebym nie zwariował, żebym pozostał człowiekiem normalnym i prawym, bo chciałbym taki być. Zawsze dokonywać dobrych wyborów, a nie złych, żebym zawsze mógł spojrzeć w lustro i nie widzieć w nim świni tylko człowieka. To jest główny cel w moim życiu, a muzyka jest dopiero po tym, bo nie można być złym człowiekiem i śpiewać o pięknych i wzniosłych rzeczach. To musi wynikać jedno z drugiego.
– Jakiś czas temu byłeś na Jamajce. Powiedz, jak wspominasz tę wycieczkę?
– To był dla mnie szok, bo troszkę inaczej sobie wyobrażałem ten kraj. A jest to kraj, który ma największy wskaźnik zabójstw na tle rabunkowym, porachunków mafijnych. Według policyjnych raportów rocznie ginie tam trzydzieści tysięcy ludzi. Jak policzysz, że tam są dwa miliony ludzi to tak, jakby u nas zginęło 300 000, więc można powiedzieć, że to taka wojna domowa. Wynika to z tego, iż Jamajka jest kanałem przerzutowym kokainy z Kolumbii i dlatego panuje tam totalna walka na śmierć i życie o potężne pieniądze. Z jednej strony jest to taki totalny Babilon, o którym śpiewał Bob Marley. Dlatego też wielu artystów reggae wyniosło się z Jamajki – bo było na nich wiele zamachów; wielu zginęło jak Peter Tosh, perkusista The Wailers, na Marleya również były zamachy. Jednak z drugiej strony Jamajka to piękny kraj, wspaniali ludzie. Niestety, przemoc, a także wojny gangów są tam wszechobecne. Są nawet różne komuny rastafariańskie, w których ludzie mieszkają w górach i próbują się od tego odizolować, ale jest to bardzo trudne. Mimo wszystko spotkałem tam naprawdę wspaniałych ludzi. Jednak zauważyłem też np. na koncertach reggae, zwłaszcza tego nowego – reggae dancehall, że panuje kult przemocy. Wszyscy pokazują znak pistoletu; parędziesiąt tysięcy ludzi pokazuje taki znak; krzyczą, żeby zabić np. geja. Poza tym jest sporo nienawiści i rasizmu skierowanego do białych.
– Spotkałeś się z jego przejawami?
– Graliśmy w takich miejscach, gdzie biali w ogóle nie mają wstępu, gdzie w ogóle się nie pokazują. Poruszają się tylko po ściśle strzeżonych kurortach, które znajdują się na wybrzeżu. Natomiast my byliśmy i graliśmy w gettach, gdzie patrzyli na nas jak na UFO. Naprawdę cudem jest, że nic nam się nie stało na tej trasie, bo widziałem przeróżne, nieprzyjemne sytuacje, nawet w czasie koncertów. Jednak dalej kocham Jamajkę i moim marzeniem jest jeszcze raz tam pojechać, bo to niesamowity kraj i cudowni ludzie. Ale jak to zwykle bywa, tam gdzie jest coś wspaniałego jest też dużo złego.