Stało się już tradycją, że największe canneńskie hity goszczą na polskich ekranach na jesieni. Podczas największego na świecie święta artystycznego kina jednym z nich była włosko-amerykańska koprodukcja, w której w producencki skład wchodził nie kto inny, jak sam Martin Scorsese. Reżyser Jonas Carpignano zawojował już Stany Zjednoczone swoim pełnometrażowym debiutem „Mediterranea”, który to otrzymał nominacje do tzw. „niezależnych Oscarów”, czyli Independent Spirit Award. Podczas ogłoszenia tegorocznego line-upu prestiżowej canneńskiej sekcji Quinzaine des Réalisateurs głównym pretendentem do nagród stał się włoski reżyser. I jak się okazało całkiem słusznie, bowiem film otrzymał najważniejsze laury tejże sekcji. Czy zasłużenie? To już inna kwestia.
Małe włoskie miasteczko gdzieś w Kalabrii. Nastolatek o imieniu Pio należy do romskiej społeczności, w której naruszanie porządku prawa to chleb powszedni. Pio za swój autorytet i mentora stawia swojego starszego brata, który powoli wprowadza go w szyki miasteczkowej bandy. Chłopak za wszelką cenę chce dorównać starszym od siebie i, jako wyraz dorosłości, pije wątpliwej jakości trunki oraz pali na potęgę. Na porządku dziennym jest tu handel kradzionym towarem, a także interesy, w których to ofiary kradzieży wykupują swoją własność. Pio chcąc jak najszybciej wkroczyć w dorosłość posuwa się do zdrady jednego ze swoich przyjaciół. A życie w romskiej społeczności cechuje swój własny kręgosłup moralny, w którym to lojalność oraz wierność to dobra najwyższe.
Jakbym miał najprościej określić poziom, czy też reżyserię włoskiego twórcy, to postawiłbym na stwierdzenie, iż cały film jest swego rodzaju preludium, czy inaczej, wprawką do czegoś większego i wartościowszego. Z dwugodzinnego seansu, którego jakość można przyrównać do tzw. „typowego festiwalowego średniaka” można wyróżnić pojedyncze sceny, sekwencje, z których aż emanują pokłady niezwykłego reżyserskiego zmysłu i ogromnego potencjału. Niestety nie miałem przyjemności zaznajomienia się z wcześniejszymi dokonaniami twórcy „Ciambry”, ale na pewno i w nich mieliśmy podobne fragmenty, dla których spokojnie można wybaczyć niedociągnięcia formalne, dramaturgiczne itd. Być może właśnie dlatego Martin Scorsese postanowił zaangażować się w jego nowy projekt. Zmysł Carpignano objawia się w doskonałej interakcji oraz syntezy sfery wizualnej z dźwiękiem. Za pomocą lekko ziarnistego obrazu i delikatnej symfonicznej ścieżki dźwiękowej osiągnął klimat rzadko spotykany u reżyserów o tak młodym wieku. Szkoda tylko, że ten talent wystarczył ledwie na kilka sekwencji i przez większość seansu widz poddawany jest prawdziwej próbie cierpliwość, a miejscami wręcz wyrozumiałości.
Jednak w tej nierównej reżyserii Carpignano jest aspekt, za który mogę wybaczyć wspomniane błędy. To prowadzenie młodych aktorów, a zwłaszcza nastoletniego aktora wcielającego się w rolę Pio. Pio Amato (to zabawne, bo większość imion bohaterów pokrywa się z prawdziwymi imionami aktorów) jest kolejnym aktorskim objawieniem na arenie europejskiej kinematografii. Intuicja emocjonalna, zdolność przykuwania uwagi widza zwykłym (a raczej niezwykłym) spojrzeniem. To wszystko składa się na piękny i złożony portret psychologiczny bohatera, który w wątpliwie moralny sposób dąży do bycia w elicie tamtejszej społeczności.
Mam wrażenie, że gdyby nie schematyczny i niezbyt udany scenariusz, mielibyśmy kawał naprawdę dobrego kina z aspiracjami do bycia ponadprzeciętnym i wyróżniającym się na tle innych produkcji tego typu. Film, koniec końców, wypada nieźle, niemniej po seansie mamy uczucie pewnego niespełnienia i niewykorzystania pełnego potencjału drzemiącego w całej tej historii.
Ocena: 6/10
Dodaj komentarz