Informacje o kręceniu produkcji – pod różnymi tytułami, a ostatnio jako Overlord – pojawiały się co jakiś czas na portalach filmowych. Obraz w ostateczności zadebiutował na platformie Netflix w poniedziałek, 5 lutego i w drobnych szczegółach nawiązuje do poprzednich produkcji z tzw. uniwersum J.J. Abramsa. Jest mrocznie, ale i trudno nie zauważyć trącenia myszką przez twórców.
Już na początku filmu otrzymujemy informację, że światowe zasoby energii wyczerpią się w ciągu niecałych pięciu lat. W celu znalezienia ratunku, wybrane państwa świata decydują się na zbudowanie specjalnej maszyny Shepard i wysłaniu jej wraz z siedmiorgiem astronautów w przestrzeń kosmiczną. Wśród nich znajduje się m.in.: Eva Hamilton (Gugu Mbatha-Raw), Volkov (Aksel Hennie) czy stojący na czele grupy komandor Kiel (David Oyelowo).
Zgęstniająca się sytuacja i coraz dziwniejsze przypadki na statku zmuszają zebraną ekipę do walki o własne życie. Epizod związany z inżynier Miną Jensen (Elizabeth Debicki) jest szalenie interesujący. I staje się najmocniejszą stroną filmu. Niestety, o reszcie bohaterów nie można napisać nic pozytywnego. Są miałcy, a dialogi zdają się być pisane na kolanie. Podobnie jak decyzje, jakimi się wielu z nich kieruje, szczególnie Hamilton, mająca być odpowiedzią na Ripley z Obcego. Mimo powagi sytuacji i ratowania Ziemi, a potem prób powrotu na Błękitną Planetę, musi trafić się śmieszek (Chris O’Dowd), który z każdej sytuacji próbuje wybrnąć kiepskim humorem. Podobnie jak jeden członek ekspedycji, który jest bardzo religijny. Wszystko podręcznikowo i typowo. Do samych bohaterów nie przywiązujemy zbytniej uwagi, ponieważ nie znamy ich przeszłości (przynajmniej większości). Scenarzyści nie nakreślili zbytnio ich losów, co czyni ich mięsem armatnim, zabijanym na statku – niczym w podobnej myśli, co ekipa z Obcy: Przymierze.
To, co wyróżnia Paradoks Cloverfield to rozgrywająca się historia na dwóch planach – zarówno na stacji kosmicznej, jak i na Ziemi. W przypadku tej drugiej są to najsłabsze wątki, które stają się zwykłymi zapychaczami czasu. Choć i naginająca się czasoprzestrzeń s
prawia, że możemy zastanawiać się nad finałem i sensem rozgrywanych wydarzeń, to jednak nadal mamy do czynienia z niedopracowanym materiałem.
Paradoks Cloverfield okazuje się być bardzo słabym obrazem science fiction, który korzysta z tak wielu schematów (znanych z Ukrytego wymiaru, Kuli czy – ostatnio prezentowanego – Life). Zestawiając obraz Juliusa Onaha z Projekt: Monster czy Cloverfield Lane 10, to trzeci film z serii okazuje się być jednak najgorszy. Nawiązania do filmów Matta Reevesa i Dana Trachtenberga z serii można policzyć na palcach jednej ręki. Mamy za to mnóstwo nieprzemyślanych sytuacji i decyzji czy wątków, które w żaden sposób nie zaciekawią widzów. Lepiej zapomnieć o tym przeciętnym obrazie – nabawicie się tylko bólu głowy i kolejnych pytań o sens tego właśnie uniwersum.
Ocena: 5/10