…ale tylko do połowy filmu. Otwierające 40 minut Planu B sugerowałoby, że Kinga Dębska jest jedną z największych filmowych oszustek ostatnich lat. Zamydliła nam oczy świetnymi ,,Moimi córkami krowami” i przez to nie byliśmy w stanie zauważyć jej reżyserskich braków, które ujawniały się jeden po drugim przez pierwszą połowę jej najnowszego filmu. Tak mogłoby się wydawać, gdyby nie to w jaki znakomity sposób zamknęła Plan B.
Z tym filmem wiąże się dla mnie bardzo duży dysonans poznaczy. Jakim reżyserem jest w końcu Kinga Dębska? Takim dobrym, jak pokazała w ,,Krowach” czy tutaj w końcówce, która jest chwilami nawet lepsza niż jej poprzedni film? Czy tak tvnowskim (czytaj: przeciętnym wyrobnikiem), jak oglądaliśmy w części otwierającej ,,Plan B”? Nie dowiemy się tego pewnie aż do momentu pojawienia się jej nowego obrazu. Tymczasem pozostaje mi trochę ponarzekać i trochę pozachwycać się Planem B, który okazał się dla mnie w ostatecznym rozrachunku filmem rozczarowującym, ale jednocześnie dającym nadzieję na to, że dobra passa polskiego kina artystyczno-rozrywkowego potrwa jeszcze chwilę dłużej.
Z czym mamy do czynienia? 5 historii: nauczycielki akademickiej opłakującej śmierć ukochanego (rewelacyjna rola Edyty Olszówki), żony opłakującej rozwód (świetna Kinga Preis), świeżo wypuszczonego na wolność kryminalisty opuszczonego przez kobietę (Marcin Dorociński – doskonały!), korpodziewczyny opuszczonej przez poznanego dzień wcześniej w klubie chłopaka (znana z Teatru Polskiego we Wrocławiu Małgorzata Gorol) i samotnej artystki malującej figurki (Roma Gąsiorowska). To nagromadzenie wątków sugerującą niebezpieczeństwo wejścia na terytorium ,,Listów do M.”, co w początkowej fazie filmu Dębska robi w sposób nieakceptowalny. ,,Planowi B” brakuje uroku, szczerości i prawdziwych uczuć, które towarzyszyły ,,Moim córkom krowom”. Dębska zastępuje je pioseneczkami, które pojawiają się w momentach mających mieć jakiś wydźwięk emocjonalny, co jest środkiem reżyserskim dla mnie niemalże obraźliwym. Dlaczego? Bo taka narracja świadczy o traktowaniu widza jak debila, który nie potrafi czytać samemu emocji, potrzebuje ciągłej sugestii, wręcz woła o ratunek – tak właśnie tworzy się współczesne polskie seriale obyczajowe. W kinie nie chce się oglądać takiego oszustwa.
W tym momencie można byłoby skreślić w całości ,,Plan B.” Jednak jak już wspomniałem Kinga Dębska okazuje się być reżyserem z dwiema twarzami. Druga część filmu to jakby odkrycie go na nowo – historie nareszcie zaczynają się kleić, pojawiają się nowi bohaterowie, których wpływ na bohaterów okazuje się na tyle znaczący, że wstępuje w nich nowe życie. Podobnie jak w Dębską, która powraca do swojej mocnej narracyjnej ręki i zaczyna opowiadać o dorosłych Polakach tak, jakby oni chcieli siebie widzieć na ekranie – wiarygodnie, z pasją i empatią. Pomagają jej oczywiście aktorzy, którzy pod wodzą Dębskiej bez wyjątku sięgają wyżyn swoich umiejętności. Dobrze, że Małgorzata Gorol zaczyna się pojawiać w kinie, bo chciałoby się aby jej talent poznało więcej ludzi, niż tylko widzowie teatrów, w których występuje.
Po ,,Moich córkach krowach” spodziewać się można było po Kindze Dębskiej czegoś więcej, ale wciąż źle nie jest. Na tych aktorów chce się patrzeć i to jest wielki walor jej kina!
Ocena: 6/10