High school movies to żadne novum w kinematografii. Lata 70. przyniosły musical „Grease”, lata 80. młodzieżowy dramat „Klub winowajców”, lata 90. komedię romantyczną opartą na Szekspirze – „Zakochaną złośnicę”, wreszcie XXI wiek mniej ambitne, acz prawie kultowe dziś „Wredne dziewczyny” czy niezależną ekranizację „The Perks of Being a Wallflower”. A to tylko kilka przykładów. Żadna z dotychczasowych większych produkcji z gatunku, nie obrała jednak tematu homoseksualności głównego bohatera za wiodący. W dzisiejszych czasach wydawało się to ogromnym przeoczeniem. Na szczęście chwilę temu na ekrany kin zawitał „Twój Simon” – mądra, zabawna i ogromnie wartościowa propozycja, która o seksualnym przebudzeniu 17-letniego licealisty traktuje bez zbędnego wyolbrzymiania pewnych kwestii, pozostawiając posmak słodko-gorzkiego umiarkowania.
Simon niczym szczególnym się nie wyróżnia, ot sympatyczny nastolatek z dobrego domu, któremu nie brakuje przyjaciół, choć do szkolnych gwiazd się nie zalicza. Simon ma jednak pewien sekret, tajemnicę, którą od kilku lat skrywa przed swoimi najbliższymi, a tym bardziej przed całą szkołą. Bo mimo iż średniowieczne poglądy związane z tematyką LGBT w niewielkim amerykańskim miasteczku Simona dawno przeszły do historii, otwarte mówienie o byciu gejem, w licealnych murach wciąż pozostaje stygmatyzowane. W USA, w Europie, prawdopodobnie na całym świecie, jest to problem, z którym młodzi ludzie mierzą się codziennie i z tego względu, już nie raz był poruszany w produkcjach (zwłaszcza serialach) dla nastolatków. Ale gdy akcja filmu od początku do końca skupia się na kwestii homoseksualności głównego bohatera, nie można podejść do tematu pobieżnie. „Twój Simon” z wyczuciem przygląda się wszystkiemu, co trapi chłopaka, od „tej rozmowy” z rodzicami, po zabranie głosu na szkolnym forum, na każdym kroku podkreślając, że po ujawnieniu, człowiek pozostaje sobą. Tam, gdzie to konieczne, film trafia w poważniejsze tony, raz przygnębiające, raz wzruszające, ale ostatecznie bliżej mu do komediodramatu wyróżniającego się lekkim inteligentnym humorem, niż do edukacyjnego obrazka o zbyt dużym natężeniu patetyczności. Proporcje wprost idealne.
Filmowa historia Simona nie niosłaby za sobą tak dużego potencjału i wartości, gdyby nie aktor obsadzony w głównej roli. 23-letni Nick Robinson poza wiarygodnością wyposażył swojego bohatera w sporo uroku osobistego, wrażliwość i adekwatną niepewność. Nie tylko sam Simon wydaje się zresztą być niezwykle namacalny i rzeczywisty. Takie postaci jak rodzice chłopaka (w tych rolach Jennifer Garner i Josh Duhamel), jego siostra, najlepsza przyjaciółka (sportretowana przez Katherine Langford, znaną lepiej jako Hannah Baker z „Trzynastu powodów”) czy licealny pajac, naprawdę żyją gdzieś tam w Stanach Zjednoczonych i w swoich lokalnych społecznościach mają obowiązek stawić czoła nieśmiałości i lękom związanym z odmiennością. I choć świat może być tego jeszcze nie w pełni świadom, „Love Simon” był filmem potrzebnym. Koniec końców udowodnił, że homoseksualność, szczególnie ludzi młodych, zalicza się w XXI wieku do codzienności, czyli dokładnie tam gdzie powinna przynależeć od zawsze. Co więcej, w sposób przystępny, atrakcyjny i z humorem przekazał treści mogące pomóc zarówno młodzieży LGBT, ich mało tolerancyjnym znajomym jak i zdezorientowanym rodzicom. A takich sygnałów w kinie nigdy dość.
Ocena: 7,5/10