Choć wciąż obecni są wśród kinomanów antyfani polskiego kina, który z zasady nie chodzą na rodzime produkcje, nie można zaprzeczyć, że poziom tychże dzieł zwyżkuje. Zwłaszcza młodzi twórcy coraz częściej sięgają po tematy społecznie istotne, prezentując je w nietypowy sposób. Chętniej ukazywane są na ekranie obrazy nieoczywiste odwołujące się do kina art-house’owego, co podbija poziom estetyki audiowizualnej widza. Tegoroczny kandydat Polski do nagrody Oscara nie próbuje być historyczno-edukacyjną laurką i słowa uznania należą się Komisji Oscarowej, która nie wybrała jako polskiego reprezentanta najnowszego filmu Agnieszki Holland – Obywatela Jones.
Jan Komasa – reżyser już nie najmłodszy, przede wszystkim rozpoznawalny dzięki produkcji Sala samobójców, powraca po dłuższej przerwie na kinowe ekrany. Jego najnowszy film różni się od dotychczasowych produkcji głównie ze względu na tematykę – jakkolwiek ciężko zarzucić mu prezentowanie antykościelnego stosunku, to i tak część publiczności może posądzić go o antyklerykalizm (w myśl zasady, że o kościele należy mówić tylko dobrze, albo wcale). Insynuować można, iż instytucja kościoła została przedstawiona w nienajlepszym świetle, ale wyłącznie z tego względu, że pozbawia głównego bohatera możliwości spełnienia się w roli duchownego. Osobiście uważam, że Komasa z wyczuciem balansuje pomiędzy pewnego rodzaju przerysowaniem, a gorzką wizją rzeczywistości. Wprawdzie podnosić można, że po raz kolejny otrzymujemy produkcję skupiającą się na wadach małych polskich społeczności, jednak odnoszę wrażenie, że Boże ciało można interpretować w znacznie szerszych ramach zarówno terytorialnych, jak i czasowych.
Daniel zostaje warunkowo zwolniony z poprawczaka i kieruje się na drugi koniec Polski, aby zacząć pracować w stolarni. Z początku widz dostaje jedynie strzępki informacji – co doprowadziło bohatera do tej takiej sytuacji życiowej? Nie wiadomo, aktualnie nie jest to istotne. Protagonista nie podejmuje jednak pracy, a okłamuje miejscową społeczność o byciu księdzem. Drobna informacja, rzucona właściwie w ramach żartu, rośnie niczym kula śniegowa, pociągając za sobą kolejne wydarzenia. Jednocześnie historia poprowadzona jest w taki sposób, iż trudno zarzucać bohaterowi niewłaściwe zachowanie. Ba, okazuje się, że – pomimo, że to on w oczach społeczeństwa miałby najwięcej na sumieniu – zachowuje się najpoprawniej (najbardziej ludzko?) z otoczenia.
Boże ciało zmusza do dokonania własnego rachunku sumienia i to nie w sposób nachalny. Z jednej strony pojawia się kwestia niewłaściwego zachowania względem drugiego człowieka – nie tylko w zakresie przemocy fizycznej, ale również psychicznej. Jednocześnie pojawia się ważna kwestia, która często gdzieś umyka – możliwość spróbowania jeszcze raz, co wiąże się z przebaczeniem. Film Komasy staje się przez to niezwykle uniwersalny, ponieważ powyższe wartości nie są fundamentem wyłącznie religii chrześcijańskiej.
Puśćmy w niepamięć to, co stało się podczas tegorocznego festiwalu w Gdyni, zwłaszcza w zakresie nagrody za najlepszą pierwszoplanową rolę męską. Nie sposób zaprzeczyć, że Bartosz Bielenia stworzył jedną z najbardziej wyrazistych kreacji polskiego kina XXI wieku. Nie mam wątpliwości, że Boże ciało będzie dla aktora niczym trampolina – zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że twórca miał już kilka produkcji w swoim dorobku, a żadną z nich nie wyróżnił się na tyle, aby zapaść publiczności w pamięć. Pieczołowicie wypieszczona postać Daniela przyprawi widza i o dreszcze, i o śmiech, i o łzy. Niesamowite, że pomimo tak ograniczonej mimiki, Bielenia potrafi oddać tak wiele emocji. Zdecydowanym atutem Bożego ciała jest powierzenie pierwszoplanowej roli młodemu artyście w sytuacji, gdy „stara” opatrzona wizualnie przez publiczność obsada stanowi jedynie przyjemne dopełnienie pola aktorskiego.
Produkcja Komasy mogła być nijaka – fabuła nie jest szczególnie wymyślna, wykonanie nie wyróżnia się na tle innych obrazów. Coś jednak przykuwa uwagę odbiorcy przy seansie Bożego ciała i nie mam wątpliwości, że to przede wszystkim zasługa Bartosza Bielenia. W punkt poprowadzeni aktorzy, trafne kwestie dialogowe i przewodnia myśl filmu, która towarzyszy, ale nie dominuje nad całością. Film, który nie zdobędzie szturmem kin, ale z pewnością zasługujący na uwagę zarówno na samej projekcji, jak i po niej. Pamiętajmy, warto dyskutować!
Ocena: 8,5/10