Jako film otwarcia tegorocznego 13. Festiwalu Filmowego Pięć Smaków, wybrałam Kwiaty zła w reżyserii Noboru Iguchi – twórcy takich niezapominanych projekcji jak Dead Sushi. Projekcja wydawała się być tym bardziej intrygująca, że najnowsza produkcja japońskiego twórcy znacząco odbiegała od poprzednich pastiszowo przerysowanych form.
Kwiaty zła powstały na podstawie japońskiej mangi, którą Noboru Iguchi przenosił na wielki ekran przez wiele lat. Naturalnie, tytuł obrazu nawiązuje do książki Baudelaire’a, która wielokrotnie zostanie przywołana w fabule filmu. Trudno jednoznacznie powiedzieć, o czym jest produkcja japońskiego reżysera, choć podstawowym pytaniem, które rodzi się w głowie widza po seansie jest – skąd zło? Fabuła skupia się na postaci chłopaka, Kentaro – niepozorny uczeń zaczytany w książkach podkochujący się w koleżance z klasy, o czym oczywiście jej nie powie. Nieoczekiwanie wszystko odmieni się, gdy nieplanowanie zabierze ze szkoły kostium gimnastyczny szkolnej miłości. Rozpocznie to dziwną rozgrywkę pomiędzy głównym bohaterem, jego muzą, a outsiderką, która będzie gnębiła Kentaro na najrozmaitsze sposoby. Z czasem okaże się, że każda z postaci skrywa swoje prawdziwe oblicze pod grubą maską pozorów, ukształtowaną przez normy społeczne.
Noboru Iguchi nietypowo pokazuje proces dorastania swoich bohaterów, który wypełniony jest nieprzewidywalnością zachowań. Postacie emanują ekspresją, wyrzucają z siebie wiele słów, które nic za sobą nie niosą, buntują, płaczą i śmieją się. Film naładowany jest najróżniejszymi emocjami, które nie do końca współgrają, podobnie jak mieszanie ze sobą różnych konwencji i gatunków w Kwiatach zła. O ile początek zapowiada produkcję z pogranicza kina psychologicznego z problemem znęcania się w roli głównej, tak w dalszej części seansu całość rozmywa w nieokreślonym kierunku. W obrazie japońskiego reżysera pozostały elementy, które świetnie wpasowywały się w utwory typu Dead Sushi, czyli przerysowanie, hiperbolizacje oraz czarny humor – niestety nie do końca są one przekonujące w jego najnowszym dziele, co pozostawia po seansie wrażenie niedosytu.
Kwiaty zła są ciekawą hybrydą gatunkową z niezwykłe wyraźnymi postaciami (może i aż nadto), jednakże mam wrażenie, że w połowie twórca zgubił wyraźny cel swojej historii, przez co trudno pozbyć się wrażenia, że film trwa za długo. Było kilka świetnych momentów, w których można byłoby spuentować całą historię i zakończyć projekcję w sposób zapadający w pamięć. Warto mieć na uwadze, że w przypadku Kwiatów zła nie ma co liczyć na latające sushi czy inne surrealistyczne wstawki (nie licząc gigantycznego złego kwiatu na niebie), stąd nie jest to czysto rozrywkowe kino. Seans z pewnością zapadający w pamięć, choć trochę ze zgubionym potencjałem.