Oglądając „Ukrytą grę”, nietrudno jest się nabrać i pomyśleć, że przedstawione wydarzenia naprawdę miały miejsce. Oglądając ten film nie mogłem się uprzeć wrażeniu, że jury w Gdyni, które przyznało mu nominalnie trzecią nagrodę festiwalu – nagrodę specjalną „za propozycję doskonale zrealizowanego kina gatunkowego” – zatrzymało się w swojej percepcji rozwoju kina w połowie lat 90. Nie zmienia to jednak faktu, że film podpisany przez Łukasza Kośmickiego, ma swoje liczne walory, które nie pozwalają go łatwo skreślić.
Napisałem, że film ten został podpisany przez Łukasza Kośmickiego jako reżysera, bo mam wrażenie, że jest to jednak dzieło bardzo zespołowe, a pierwszej skrzypce w tym zespole grał zmarły niestety przedwcześnie Piotr Woźniak-Starak. Ten producent znany był z tego, że mocno angażował się w filmy, na które wykładał pieniądze. Do tego stopnia, że chciał wprowadzić w Polsce model producencki realizacji filmowej, polegający na tym, że producent jest praktycznie cały czas na planie obok reżysera i nie zajmuje się tylko szukaniem sponsorów i transferami pieniędzy.
Zaangażowanie Woźniaka-Staraka widać choćby w zespole, który zebrał przy produkcji „Ukrytej gry”. Paweł Edelman za kamerą, człowiek który ostatnio wchodził na plan głównie dla Romana Polańskiego, czy wielki scenograf Allan Starski mieli stać się gwarantami sukcesu tego filmu. Jak wyszło? Różnie.
Z jednej strony jest to bowiem kino wyjątkowo staroświeckie, takie, którego raczej już teraz się nie kręci. Intryga jest tutaj cokolwiek grubymi nićmi szyta, ekspozycja postaci ograniczona została do minimum, co pokazuje, że reżyser wywodzi się z telewizji, w której rozwój fabularny musi następować zdecydowanie szybciej. Przez to też „Ukryta gra” być może lepiej sprawdziłaby się jako kino na mały ekran, a nawet bardziej jako miniserial, w którym można byłoby więcej czasu poświęcić jedynie liźniętym wątkom, choćby uzależnienia głównego bohatera, którego przyczyn nie znamy, ale wiemy że ma wpływ na to, że jest on geniuszem szachowym.
Nie zmienia to faktu, że mimo tego narzucającego się telewizyjnego rodowodu, na „Ukrytą grę” patrzy się wyjątkowo dobrze – pięknie wygląda ten Pałac Kultury i Nauki w kamerze Edelman, nieważne czy realny, czy stworzony za pomocą CGI. Starski zadbał o wnętrza, które są bardzo efektowne i chyba najmocniej dają do myślenia, czy aby przypadkiem takie wydarzenie nie miało miejsca w Warszawie w latach 60. Dobrze jest to też zagrane, w szczególności przez zaskakująco nieszarżującego Billa Pullmana i przede wszystkim Roberta Więckiewicza, który co prawda gra znajomą postać (grywał takie rzeczy już m. in. u Smarzowskiego), ale czuje się w tym wyśmienicie. I co ważne – ja też się czułem z nim w tej roli wyśmienicie.
„Ukryta gra” to film na wskroś poprawny, ale co ważne przy tym bardzo szczery w swoim intencjach – nie ma tu ambicji, ale jest niegłupia, dobrze zrealizowana rozrywka, której na pewno zaangażowani w ten projekt wstydzić się nie muszą. Profesjonalizm to nie tak znowu częsta rzecz w naszym kinie rozrywkowym – tutaj jest jej w bród.
Trzeba lubię takie kino, żeby się wybrać na taki film. Ja szczerze do sympatyków nie należę, ale mój mężczyzna już tak i dlatego postanowiłam zrobić jemu niespodziankę i zakupić bilety. I muszę właśnie przyznać, że pozytywnie mnie on zaskoczył
Spoko produkcja. Mnie odpowiada ten rodzaj filmów, także wiedziałam że się nie zawiodę. Tym bardziej jak przeczytałam listę aktorów biorących w nim udział