Najnowszy film krótkometrażowy autorstwa niewątpliwie utalentowanego reżysera Luki Guadagnino jest na pewno czymś więcej niż kolaboracyjną reklamówką (wcale przecież nie nowej) kolekcji haute couture Pierpaolo Piccioliego, który kilka lat temu przejął samodzielne stery w Valentino po odejściu Marii Grazii Chiuri (całe szczęście). Idąc krok dalej, szeroka gama strojów przeniesionych z wybiegu Hôtel Salomon de Rothschild w Paryżu wpisuje się w estetykę włoskiego reżysera oraz cel i temat tej produkcji niż jakiejkolwiek wcześniej.
The Staggering Girl opowiada historię Franceski (Julianne Moore), dorosłej kobiety o korzeniach prosto z półwyspu Apenińskiego, pisarki mieszkającej w Nowym Jorku, która wraca w rodzinne strony, by namówić samotnie mieszkającą tam matkę na opuszczenie domu i przenosiny do Ameryki. Sofia (Marthe Keller), artystyczna dusza, całe życie spędzająca, projektując ubrania i malując, wcale nie zamierza tak łatwo przystać na warunki stawiane przez córkę. Podróż i spotkanie po latach prowokują główną bohaterkę do wspomnień lat młodości w seriach sekwencji, klarownie dzielących czas i przestrzeń za pomocą oświetlenia i rotacji aktorskiej.
Pierwsze ujęcia to długie i statyczne widoki ruchliwych ulic metropolii, dalekie plany ewokujące atmosferą bezpłciowego podglądactwa, niczym kamery monitoringu. Jest to uwaga zbudowana na słowach samego autora o sposobie ukazywania postaci oraz autodeskrypcji słowem voyeur, czyli dosłownie podglądacz. Nie stawia sobie i widzowi zadania pobudzenia wielkich emocji, a raczej zachęca do rozkładania obrazu na czynniki pierwsze, podkreślając to wyraźnym montażem i ostrymi cięciami. Czy na pomysł realizacji filmu wpadł, siedząc obok Pierpaolo i Alby Rohrwacher, która gra epizodyczną rolę, podczas lipcowego pokazu jesiennej kolekcji dwa lata temu – tego nie wiem, ale rozumiem powód jego inspiracji. Kolekcja wykorzystana w tym krótkim metrażu jest cudowna i złożona interpretacyjnie. Znajdują się w niej odwołania do mitologii greckiej, malarstwa i kinematografii Pasoliniego. Sam autor podsumował ją słowami: „Mieszanka renesansu, Wersalu i lat 60-tych, cokolwiek„. Wzory niczym spod pędzla Matisse’a pojawiają się w filmie zarówno na ścianach, jak i zniewalającej pelerynie, która ląduje na ramionach Julianne Moore. Ekstrawaganckie fryzury Guido Palau wzbogacone o florystyczne konstrukcje służą Luce za pretekst do match-cutów pomiędzy szumiącymi liśćmi wśród nocnej ciszy a pełną blichtru kolacją na świeżym powietrzu.
Guadagnino bawi się w intertekstualne puzzle. Puzzle bardzo ciekawe – coś, co szanuję w kinie i krytyce filmowej, ale w tym wypadku chyba puzzle przeszarżowane o tyle, że wcale nie składają się na jasny, klarowny obraz i są klasycznym przykładem przerostu formy nad treścią.
„Tak długo podziwiał swoje własne odbicie, że w końcu wpadł do wody i utonął„- opowiada córce młodsza wersja Sofii, grana przez Mię Goth, ewidentnie nawiązując do arcydzieła spod pędzla Caravaggia, którego adaptacja również znalazła się wśród wspomnianej wcześniej kolekcji Valentino. Niestety, autor Tamtych dni, tamtych nocy podzielił los bohatera mitu Owidiusza i przepadł w głębi swoich własnych fascynacji artystycznych. Jakkolwiek sprawia mi przyjemność warstwa wizualna i audialna, za którą odpowiadał sam Ryuichi Sakamoto (Zjawa, Ostatni cesarz), tak nie mogę przeboleć pustki tekstu samego w sobie.
Dając Włochowi kredyt zaufania, pokuszę się o inny punkt widzenia i potraktuję liczne figurki Pinokia zawieszone na ścianie dziecięcego pokoju Franceski, jako puszczone oko w kierunku widza. Bo czy można jednocześnie stworzyć tak pretensjonalne dzieło i umieścić w jego istotnym momencie (istotnym na tyle, by ukazać w nim osobę mówiąca en face i pozostawić Moore odwróconą plecami do kamery przez cały jej czas – istotny jest przekaz, a nie jej reakcja w kontrplanie) monolog Kyle’a MacLachlana o następującej treści, komentujący świat sztuki i rzucający światło na problem poruszany ostatnio przez zdobywcę Palme d’Or w The Square lub bardziej komercyjnie przez netflixowy Velvet Buzzsaw:
Przypuszczam, że jest to podróż, która czeka nas wszystkich – od dosłowności do abstrakcji. Mówią mi, że obrazy, które wcale nie przypominają łabędzi sprzedają się lepiej niż pozostałe. Więc dlaczego mamy się martwić czy ona w ogóle jest świadoma tego, co tworzy? Kiedyś świat kierował się rozumem. Teraz wszystko zostaje pozostawione przypadkowi i nikomu to nie przeszkadza.
Fani rzymskiego domu mody i talentu lepszego z dwójki do niedawna współpracujących projektantów będą zadowoleni nie tylko z samych kreacji zaprezentowanych na ekranie, ale również z ukrytych drobiazgów, jak imię postaci, w którą wciela się KiKi Layne, jako swego rodzaju hołd dla ulubionej modelki Pierpaolo (mojej również) lub ufarbowana na rudo i tańcząca w ogrodzie Maria Carla Boscono.
Ocena: 5/10