Ostatnimi czasy Guy Ritchie nas rozpieszcza, jeśli chodzi o liczbę reżyserowanych filmów – dopiero co na wielkim ekranie mogliśmy oglądać Aladyna, a ponownie z kinowego repertuaru można wybrać kryminalno-gangsterską czarną komedię, do gatunku którego Anglik zdążył nas przyzwyczaić. Gwarancja dobrego humoru, gwiazdorska obsada oraz żywiołowy montaż, w tym alinearna narracja – wszystkie te elementy sprawiają, że Dżentelmeni w zapowiedzi jawią się jako produkcja, której nie można pominąć.
Guy Ritchie w swoim stylu rozpoczyna film – najpierw mamy prezentowanie postaci występujących w fabule, trochę na poły w serialowym stylu, trochę odwołując się do serii Jamesa Bonda. Następnie rozpoczyna się snucie historii, a z uwagi na fakt, że wydarzenia są przedstawiane przez bohaterów, nie można wierzyć w to, co ukazywane jest na ekranie. Zwłaszcza należy nabrać dystansu, gdy narratorem jest Fletcher, cwany i wygadany dziennikarz szykujący przekręt stulecia. Sposób prowadzenia historii przez pisarzynę uatrakcyjnia widzowi spektakl, choć wielokrotnie opis wydarzeń negowany jest przez inny bohaterów, co daje ciekawy efekt niemalże przełamania czwartej ściany. W Dżentelmenach nie zabranie również retrospekcji oraz futurospekcji, bowiem manipulowanie osią czasu idealnie wpisuje się w klimat kina akcji. Przeplatanie się protagonistów i ich wpływ na dalsze koleje losu dostarczają satysfakcji pod kątem czystej rozrywki, jednakże – publiczność przyzwyczajona do odważnego podejścia twórcy do montażu – może odczuwać lekkie rozczarowanie. O ile w Aladynie mniej wyrazisty styl reżysera można było wytłumaczyć narzuconą odgórnie wizją studio Disney, tak w przypadku najnowszej produkcji wydaje się być to świadomym zabiegiem Ritchiego.
Dżentelmeni mogą się podobać nie tylko z uwagi na lotny humor oraz intrygującą fabułę, ale także ze względu na grę aktorską zebranego grona znakomitych odtwórców ról. Hugh Grant (w roli Fletchera) w pierwszej kolejności rozbawia do łez, a przy tym pozostaje zadziorny i arogancki. Na jego tle świetnie prezentuje się Charlie Hunnam (jako Ray) stanowiący jego zupełne przeciwieństwo. Choć na ekranie pojawia się sporadycznie, serce może skraść również Colin Farrell odgrywający Trenera (wraz ze swoją urzekającą ekipą), natomiast Matthew McConaughey w roli króla dżungli o dziwo pozostaje trochę w tle swoich kolegów, jednakże nie można powiedzieć, aby z jego strony była to nieudana kreacja. Prawdopodobnie w punkt wcielił się w postaci gangstera, który odchodzi na emeryturę, oddając pole do popisu pozostałym aktorom – a takie założenie uzasadniałoby również charakterystykę protagonisty.
Produkcje Guy’a Ritchiego to z pewnością perełki na które się po prostu czeka. Nie pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest to jeden z najlepszych filmów Anglika, jednak wciąż podczas seansu odczuwa się sporą satysfakcję, która potrafi przytłumić pewne niedociągnięcia. Jednocześnie zauważalna jest niepokojąca tendencja odejścia od wyraźnego, pełnego dynamizmu stylu Ritchiego, stąd można mieć uzasadnione obawy co do ogólnego wyrazu jego następnych produkcji. Dżentelmeni stanowią przyjemną projekcję gwarantującą rozrywkę w pełnej rozciągłości z dodatkowym małym plot twistem na zakończenie. Jedynym elementem, który obniża ocenę tego filmu, jest świadomość, że Guy Ritchie mógł to nakręcić jeszcze lepiej.
ocena: 6/10