Jako serial dotykający tak wrażliwego tematu, jakim jest religia, Mesjasz jeszcze przed premierą zaczął wywoływać kontrowersje. Negatywne opinie padały głównie ze strony muzułmanów, lecz obrazowi dostało się również na niektórych chrześcijańskich forach. W obliczu takiej sytuacji Netflix wycofał się rakiem i ogłosił, że drugiego sezonu nie będzie. Czy jednak jest czego żałować?
Głównym bohaterem, a zarazem fabularną osią serialu jest Al Masih – człowiek, który, pojawiwszy się w Syrii, wzięty jest przez wiele osób za proroka lub zbawiciela. Serial zgrabnie manipuluje nastawieniem widza do tytułowego Mesjasza, podrzucając sprzeczne wskazówki oraz na zmianę wyjaśniając mechanizmy jego działania i te wyjaśnienia obalając. Pytanie o prawdziwość jego boskości ciągnie się przez cały serial i nieustannie angażuje widza. Z czasem jednak we znaki daje się wrażenie “przekombinowania” – tak jakby twórcy bardziej myśleli o grze z widzem, niż tym, co (i czy w ogóle cokolwiek) chcą powiedzieć.
Mesjasz przez pierwsze dwa odcinki serial mnoży wątki, wysyłając widza na zmianę do Syrii, Izraela, Waszyngtonu i Teksasu, przedstawiając przy tym kilku głównych i kilkunastu pobocznych bohaterów. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że twórcy nie poradzili sobie z takim nagromadzeniem wątków. Fabuła niekiedy prowadzona jest na skróty, kiedy indziej za to wdaje się w niepotrzebne szczegóły. Twórcy tworzą mnóstwo mniej lub bardziej generycznych portretów psychologicznych, przez co nie starcza im czasu na o wiele ciekawsze i lepiej wykonane wątki polityczno-społeczne. Obserwacja destabilizacji, jaką w sieci międzynarodowych powiązań powoduje pojawienie się domniemanego mesjasza budzić może różne emocje, ale nie da się odmówić wiarygodności przeprowadzanej tu spekulacji.
“Mesjasz” nie jest serialem złym, a raczej niespełnionym. Niesamowicie ciekawy temat zaprzepaszczony jest brakiem wizji oraz ogólną przeciętnością wykonania. Idealny dowód na to, że sam pomysł nie wystarcza.