Według greckiej mitologii Leda była etolską królewną, królową Sparty oraz kochanką Zeusa, który posiadł ją pod postacią łabędzia. Jedna z wersji mitu podaje, że tej samej nocy Leda spała również ze swoim mężem Tyndareosem, dlatego rodowód czwórki jej dzieci nie jest do końca zdefiniowany.
Mit o Ledzie i jej łabędzim kochanku był bardzo często wykorzystywany na przestrzeni lat przez wielu artystów m.in. Leonardo da Vinci, Salvadora Dali, Michała Anioła, czy Paola Veronese. Reżyser Samuel Tressler IV jest kolejną osobą, która sięga po tę ponadczasową opowieść. Jednak w odróżnieniu od pozostałych twórców Amerykanin nie romantyzuje jej, a reinterpretuje, tworząc nową wersję mitu o Ledzie i łabędziu, w której prawdziwa moc drzemie w nieokiełznanej, uwolnionej feministycznej sile.
Sam twórca podkreśla, że jest to pierwszy raz, kiedy losy Ledy zostały zaprezentowane w filmie, co jednocześnie dało mu olbrzymią wolność twórczą. Mogąc pozwolić sobie na wszystko zdecydował się wyciągnąć na wierzch to, co w micie uderzyło go najbardziej, czyli samotność protagonistki, emocjonalne stany przez jakie musiała przechodzić, relacje z siłami wyższymi, a na końcu również ciążę, jako źródło nie tylko tajemnicy, ale także niepokoju.
Faktycznie, ciąża, w którą zachodzi Leda, ma w sobie coś z chrześcijańskiej Maryi dziewicy, lecz jest to wyłącznie jej tajemniczy charakter. Całą resztę Tressler reżyseruje w zupełnym kontrapunkcie. Tajemnica ta i zbliżające się narodziny dziecka nie są już dobrą nowiną, lecz czymś, czego można się wstydzić, czymś co chciałoby sie ukryć lub nawet przed czym chciałoby się uciec.
Nawet obraz samego łabędzia nie jest jasny. Skrywający się pod jego postacią ojciec dziecka jest kreślony trochę jako mąż, trochę jako uwodziciel, ale jedno pozostaje pewnym, że pod pozorami wdzięków kryje się agresja i seksualna dominacja. Leda, której dziecko nie zostaje poczęte w wyniku miłości, a przemocy, staje przed koniecznością podjęcia decyzji, jak dalej poprowadzić swój los. Czy pozostać w cieniu mitu, będąc piękną czarnowłosą królewną o mlecznobiałej jedwabistej skórze? A może wybrać inną drogę – drogę buntu, swoją drogę?
Leda, choć ma pewne niedociągnięcia i czasem wydaje się, że w układance brakuje kilku puzzli, robi dobre wrażenie. Przede wszystkim warto podkreślić konsekwencję twórczą reżysera. Tressler w swojej reinterpretacji mitu podjął się próby jego odromantyzowania i ukazania brutalności drzemiącej w opowieści. Każda klatka podąża za główną bohaterką, prowadząc do naprawdę satysfakcjonującego finału.
Mam nadzieję, że polska widownia będzie miała okazję obejrzeć film Amerykanina niebawem w ramach rozpoczynającego się sezonu festiwalowego. Być może, choć szanse są niewielkie, wydarzy się to już w lipcu podczas Nowych Horyzontów? Zobaczymy, tymczasem pozostaje czekać.