Zaczynasz najwcześniej, wychodzisz najpóźniej – coś takiego słyszy grana przez Julię Garner asystentka od koordynatora HRu. Tak rzeczywiście wygląda jej praca w firmie zajmującej się produkcją filmową – jest najniżej w hierarchii, dostaje cięgi za nie swoje przewiny, jej współpracownicy zrzucają na nią wszystkie najgorsze zadania.
A ona musi zacisnąć zęby, jeśli chce pracować w tym miejscu. To, że chce, wydaje się oczywiste – inaczej zapewne po koszmarnej, upokarzającej wizycie w HRach dawno by odpuściła. Ja na jej miejscu zapewne #rzuciłbym wypowiedzeniem w pierwszym możliwym momencie. Nie ona – jest to tyleż zastanawiające, co w pełni uzasadnione. Dziewczyna ledwo po studiach, próbuje się wyrwać prawdopodobnie w prowincji i udaje jej się zaczepić wysoko. I dlatego musi (choć zapewne nie chce) przełknąć gorzką pigułkę, jaką jest traktowanie ze strony szefa i współpracowników.
Czy ja postąpiłbym tak samo? Zapewne nie, ale ja jestem facetem. Kitty Garner dobrze wie, że mężczyznom w pracy pozwala się na więcej i więcej im uchodzi na sucho – smutna, ale prawdziwa konstatacja. W tym zakresie jej film jest wręcz porażająco prawdziwy i pozornie wyzuty z emocji. Pozornie, bo jest ich niezmiernie dużo, są gęste, bardzo sprzeczne, choć głównie jednak niewygodne. Kotłują się gdzieś pod kopułą, zarówno struktury fabularnej, jak i głowy bohaterki, na którą kamera spogląda wnikliwie, tworząc niemalże klaustrofobiczny klimat. Ten krótki, trwający niewiele ponad 80 minut film to kwintesencja powiedzenia „mniej, znaczy więcej”.
Teoretycznie nic tutaj się nie dzieje – całe fabularne „mięso” jest poukrywane w gestach bohaterki, ruchach kamery i cięciach montażowych. Świetnie je widać też w dialogach, których jest minimalna ilość, ale jak już się trafią to nie pozostawiają złudzeń, że są kluczowe. Dialogi zresztą nie są tylko wypowiadane przez bohaterów na ekranie, ale też pojawiają się np. w formie maili. To z nich najmocniej dowiadujemy się o tym, w jaki sposób rządzi mityczny, bo niepokazany przez całość obrazu szef. Jest to ciekawy, bardzo sprytny zabieg – ten negatywny, a przynajmniej ambiwalentny emocjonalnie bohater pozostaje zawsze ukryty za drzwiami, w mailu czy po drugiej stronie rozmowy telefonicznej.
Szokujące jest to jak dobrze ogląda się tę chirurgicznie skonstruowaną, wybornie napisaną konstrukcję – zaskoczyło mnie to, gdyż na pierwszy rzut oka wygląda ona na propozycję w stylu (choć nie od strony realizacyjnej) found footage. Nie ma tutaj żadnego komentarza, są suche fakty, które Ty widzu masz sobie poukładać i zinterpretować. Za to Asystentkę szanuję najbardziej. Za to i za wyśmienitą kreację Julii Garner, bez której tego filmu nie ma. Każdy jej gest, każda rozmowa telefoniczna wydaje się być ważna i w jakimś stopniu dogłębnie poruszająca. Szczególnie wielkie wrażenie zrobiła na mnie ta ostatnia z ojcem – rozdziera serce nie posługując się żadną manipulacją.
Ależ to jest dobra robota – Asystentka dostępna na kilku platformach VOD. Polecam bez żadnych wątpliwości!