Ewa Bukowska dotychczas angażowała się w realizację produkcji filmowych w roli aktorki. Nie zagłębiając się w ten aspekt jej twórczości, można jedynie stwierdzić, że artystce ta strona kamery nie wystarczyła. Uzasadnia to nie tylko wyreżyserowanie krótkometrażowego obrazu Powrót, ale przede wszystkim stworzenie debiutanckiego pełnego metrażu, który wzbudził zainteresowanie na licznych festiwalach filmowych. 53 wojny stanowią bardzo wyraźny i pewny krok w kierunku dalszej kariery Bukowskiej jako reżysera.
Anka i Witek w pierwszej chwili wydają się być szczęśliwym małżeństwem. Cały urok pryska, gdy dowiadujemy się, że mężczyzna jest korespondentem wojennym, który nie potrafi zrezygnować z niebezpiecznej pracy. Jego żona wraz z dziećmi spędza całe dnie w domu, czekając na jakiekolwiek wiadomości od męża. Bukowska umiejętnie wprowadza odbiorcę w fabułę, budując przy tym napięcie oraz podsycając panujący niepokój. Dzieje się tak za sprawą subiektywności spojrzenia na fabułę, który zmienia się wraz ze stanem Anki.
53 wojny to ciekawe spojrzenie na osoby, które w sposób pośredni, a nie bezpośredni, zostały dotknięte przez wojnę (lub inne traumatyczne przeżycie). Portret psychologiczny kobiety stopniowo rozwija się oraz ewoluuje wraz z każdą następną wojną relacjonowaną przez jej męża. Tytuł nie odnosi się jedynie do liczby wojen opisywanych, a co więcej – przeżytych, przez Witka, ale liczby wojen, które musiała przetrwać Anka. Każda z nich pogłębia studium rozpadu osobowości bohaterki, doprowadzając ją wręcz do choroby psychicznej. W tym aspekcie obraz Bukowskiej jawi się jako starannie dopracowany (może nawet zbyt doszlifowany?) portret postaci, jednak odczuwać można wyraźne braki pod względem rozbudowania samego tła fabuły oraz pozostałych postaci. Chwilami zachowanie Anki jest zbyt przerysowane, popada ona w niepotrzebną przesadę, a tym samym groteskę. Mnogość zbieżnych scen sprawia, że widz oswaja się z jej stanem, ale przestaje go analizować. Rozczarowuje znikoma wyrazistość wątków drugoplanowych, zwłaszcza gdy dotyczą one Anki i Witka. Odnieść można wrażenie, że gdyby zdecydowano się nieco wydłużyć seans (aktualnie godzina i dwadzieścia minut), całość mogłaby sprawiać wrażenie lepiej rozwiniętej, a tym samym w pełni dokończonej.
53 wojny to w głównej mierze popis aktorski Magdaleny Popławskiej, która wypełnia sobą niemal każdą scenę. Solidna gra oraz świetna ekspresja i praca mimiką twarzy sprawiają, że Popławska przez całą projekcję przykuwa wzrok i emocjonalnie przyciąga. I choć w pewnym momencie kreacja może wydawać się trochę monotonna, to wydaje mi się to lekkim niedociągnięciem scenariusza, a nie kwestią wykonania roli przez aktorkę. Mimo że postać Witka pojawia się sporadycznie, jednak Michał Żurawski jest niezwykle trafnym uzupełnieniem tegoż duetu. W punkt oddaje on charakter swojej postaci – mężczyzny pochłoniętego swoją pracą, który zupełnie nie zauważa rozpadu nie tylko swojego małżeństwa, ale przede wszystkim osobowości drugiej połówki.
Debiut potrafi zdefiniować twórcę na kolejne lata, stąd jest to niezwykle ważne dzieło w kinematografii artysty. Przyznać trzeba, że Ewa Bukowska podjęła się niełatwego tematu, który z pewnością przypadłby do gustu niejednemu doświadczonemu dokumentaliście. Twierdzenie, że 53 wojny stanowią seans pełnowymiarowy byłoby zbyt daleko idące i reżyserka nie uniknęła błędów popełnianych przez debiutantów – wciąż jednak film ten stanowi interesującą próbę analizy stanu psychicznego oraz emocjonalnego bohaterki cierpiącej na syndrom stresu pourazowego.
Ocena: 6/10
Mimika może byç tylko twarzy jak sama nazwa wskazuje. Nie można mieć mimiki dupy.