Ciężko uznać film Janusa Metz Pedersena za typową biografię, bo przecież nie opowiada pełnej historii Bjorna Borga czy Johna McEnroe. Metz Pedersen jedynie sygnalizuje pewne cechy charakterologiczne obydwu wybitnych tenisistów, odnosząc je w gruncie rzeczy do pojedynku, który stoczyli na Wimbledonie 1980.
Najlepiej się ten film ogląda, kiedy nie zna się wyniku potyczki rozegranej na londyńskiej trawie. Wtedy śledzi się go z jednej strony jak wyśmienicie poprowadzony dramat psychologiczny, z drugiej zaś staje się on ekscytującym thrillerem, w którym emocje sięgają zenitu. Janus Metz Pedersen zrobił z tej historii coś wyjątkowego, bo właśnie poprzez ten narracyjny pomysł, tak obrany punkt odniesienia, udało mu się wyjść poza oparte na schemacie ramy kina sportowego. Oczywiście sam pomysł nie byłby wystarczający, gdyby nie to, że Duńczyk jest przerażająco sprawnym opowiadaczem historii, korzystającym z możliwości technicznych, które daje teraz kino – operatorka, montaż, połączone z muzyką, to absolutna perełka.
Niemniej nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie tercet aktorski. Sverrir Gudnason nie tylko jest nie identyczny z Bjornem Borgiem, ale też idealnie oddaje jego rozterki, jego dziwną, pedantyczną psychikę, na granicy nerwicy natręctw. Shia LaBeouf jest z kolei idealny jako furiat McEnroe – wreszcie ktoś dał mu szansę zdyskontować jego osobowość w dobry sposób. Najlepszy jest jednak pociągający za sznurki z tylnego siedzenia Stellan Skarsgaard – cóż to jest za aktor!
Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem to niezapomniane filmowe przeżycie, które można wielokrotnie powtarzać w domu. Wyjątkowo dobrze oglądało się ten film w kinie i to mimo faktu, że ja znałem końcowy wynik tytułowego meczu. Przyjaciel, który mi towarzyszył na pokazie, zagryzał zęby z powodu wyniku. Ja śledziłem drogę do niego z wypiekami na twarzy. Co ciekawe, obydwaj wyszliśmy zachwyceni.