W końcu nadszedł ten dzień – 9.02.2018 r. swoją premierę miał piąty krążek Franz Ferdinand. Kiedy w październiku pierwszy raz usłyszałem tytułowy utwór Always Ascending byłem pełen obaw. Czy się potwierdziły? Odpowiadam już teraz: nie do końca.
I za to przepraszam Alexa Kapranosa i spółkę, za ten brak wiary w ich twórczość. Nowy album jest inny w porównaniu do poprzednich osiągnięć zespołu. Zamiast gitarowych brzmień główny prym wiedzie syntezator, który wnosi wiele świeżości w poczynania Franciszka. Nadaje on rytm już od pierwszego utworu, czyli tytułowego Always Ascending. I z tym utworem mam tak naprawdę największy problem. Bo z jednej strony męczy mnie zbyt długi wstęp i motyw muzyczny występujący podczas pierwszych wersów i zwrotek, ale kiedy wchodzi refren to czuje się jak w niebie. Refren to Franz Ferdinand w pigułce. Jest tym, czego się spodziewałem i czego oczekiwałem po ich twórczości. Niestety, ten stan kończy się wraz z końcem refrenu. Always Ascending jest jednym z dwóch utworów na tej płycie, których nie darzę szczególną sympatią. Drugim jest The Academy Award, który brzmi jak jeden z tych numerów, które znasz, ale nazwy nigdy nie zapamiętasz. Nic specjalnego, nic ciekawego.
Na szczęście reszta kawałków skutecznie przyćmiewa te wady. Drugi utwór na Always Ascending, czyli Lazy Boy wprowadza słuchacza już na odpowiednie tory. Stały rytm basu i perkusji oraz naprzemiennie brzmiący syntezator, gitara i charakterystyczny wokal Alexa przygotowują nas tylko do wejścia w refren, gdzie wszystkie te instrumenty mają możliwość wybrzmienia razem. Refreny na tej płycie mogę uznać za jej najmocniejszy punkt, bo sytuacja, jak w Lazy Boy powtarza się również w Paper Cages i Finally. Z kolei strona, w którą muzycy poszli przy Glimpse Of Love jest dla mnie niemałym zaskoczeniem. Utwór w stylu disco z najlepszych lat tego gatunku jest największym pozytywnym zaskoczeniem na Always Ascending.
Jednak za najlepszy kawałek na piątym studyjnym albumie Franz Ferdinand uważam Feel The Love Go. Utwór ten nie powiela wad swoich poprzedników i brzmi dobrze w stu procentach. Od początku do końca. Ciągle prym wiedzie w nim syntezator, ale jest on podstawą melodii, dzięki czemu brzmienie nabiera odpowiedniego rytmu. Najlepiej użyty keyboard na całym albumie. No i ten refren! No i to solo na saksofonie! Cudo!
Warto było czekać pięć lat na ten album. Co prawda nie dorównuje on poziomem do poprzednich osiągnięć Alexa i spółki, ale jest solidny, miły, przyjemny dla ucha słuchacza. Franciszek Ferdynand żyje, ma się dobrze i niech tak zostanie na jak najdłużej!