Karol Marks nie żyje, punk rock również, a kolejna mdła biografia, wpisująca się w aktualny trend przywracania pamięci kobiecym postaciom historycznym, raczej nie przykłada ręki do ożywienia gatunku. Współautor Manifestu komunistycznego i buntownicza subkultura nie zostały przywołane przypadkowo, bowiem Susanna Nicchiarelli zdecydowała się w najnowszym obrazie sportretować Eleonorę Marks, najmłodszej córki niemieckiego filozofa, korzystając przy tym z autonomicznych montaży muzycznych, burzących czwartą ścianę i oddających charakter jej postaci.
Panna Marx, z którą włoska reżyserka przyjechała do Wenecji, by uczestniczyć w konkursie głównym festiwalu, ma w sobie coś z obu poprzednich dzieł Nicchiarelli. Zresztą zarówno Cosmonauta w 2009 roku, jak i Nico, 1988 w 2017 roku, które wygrało wtedy sekcję Orizzonti, miały swoje premiery na Lido. W zasadzie to, co czerpie ze swojego stałego repertuaru narzędzi filmowych, daje, kolokwialnie mówiąc, kopa życiorysowi bohaterki, a już otwierająca scena przypomina o równie rewolucyjnym charakterze debiutu.
W Cosmonaucie mogliśmy śledzić historię młodej dziewczyny, politycznej aktywistki, która przedstawia się widzom, zdmuchując świecę, uciekając z kościoła i dumnie odpowiadając, że nie przystąpi do sakramentu, bo jest komunistką. Podobne emocje towarzyszą przy okazji inicjującego najnowsze dzieło pogrzebu Karola Marksa (poprzedzonego planszami z nazwiskami twórców przy akompaniamencie punkowej melodii) i mowy pogrzebowej Eleonory skierowanej częściowo do widza na sali, częściowo do diegetycznych gości na cmentarzu.
Podobnie też, jak pierwszy z filmów przeobraża się w klasyczną opowieść o dorastaniu z dominującym wątkiem miłosnym, przyćmiewającym ideologiczne tło, tak i tutaj mamy w pewnym sensie do czynienia z dojrzewaniem bohaterki oraz odkrywaniem hipokryzji skrytej w jej samej i w świecie dookoła. Szczerze mówiąc, jestem naprawdę ciekaw na ile osobiście Nicchiarelli traktuje prezentowane przez siebie wątki kobiece, bo pewien wzór jest zauważalny, mimo różnicy wiekowej bohaterek i umiejscowienia akcji w odległych o dekady okresach historycznych. Równie interesujące jest notoryczne podejmowanie tematu komunizmu z początkowo uprzywilejowanej perspektywy, ostatecznie kontrastując go z mechanizmami bardziej „ludzkimi”, którymi rządzą trywialne namiętności niezależne od politycznej identyfikacji.
Ostatnim z wyróżniających się elementów, które łączą wspomniane teksty, jest wplatanie archiwaliów, mających służyć jednocześnie za pauzy, emocjonalne rampy i komentarze samej fabularnej akcji, jak np. fotografie strajkujących pod fabrykami mężczyzn w starciu z policją. Gdyby to tempo, narzucone przez wybrane środki stylistyczne, zostało zachowane i cierpliwie, precyzyjnie przełożone na czas ekranowy, może i wyszłoby z tego coś faktycznie szalonego na wzór kina Edgara Wrighta, czy, sięgając po bliższe gatunkowi biograficznemu inspiracje przywołane przez Wojtka Tutaja w rozmowie z Dianą Dąbrowską, Kena Russella.
Co w takim razie przeszkodziło Nicchiarelli w sukcesie? Zbyt poważne potraktowanie fabularnie nakreślonej analogii do Ibsenowskiego dramatu małżeńskiego – Domu lalki, która świetnie funkcjonowała w ramach żartu i zabawy z konwencjami domowych sporów, by jednocześnie samemu wpaść w ich sidła. W efekcie trzeci akt porzuca polityczno-ideologiczny wymiar działalności bohaterki i poświęcony jest całkowicie tragicznemu finałowi żywota Eleonory, która uwięziona w toksycznym związku, odbierającym jej głos i uzmysławiającym bezsilność wobec własnej hipokryzji i niespełnione dziecięce marzenia, sięga po rozwiązanie ostateczne. W przeciwieństwie do innej brytyjskiej filozofki, walczącej o prawa kobiet sto lat wcześniej, Mary Wollstonecraft (dwie nieudane próby samobójcze również podyktowane miłosnym zawodem – tej pani, matce autorki Frankensteina, także należy się przypomnienie!), córka Marksa kończy fatalnie.
Naprawdę szkoda niewykorzystanej szansy, bo pomysł i narzędzia były dostępne, czego efektem są fragmenty udane, spora dawka humoru, porzucone w trakcie filmu sposoby kadrowania wraz z wątkiem małego chłopca i aktorski występ Romoli Garai, ale ewidentnie zabrakło kompleksowej wizji, agresywnej konsekwencji i zdecydowanego odejścia od kliszy gatunku. Wbrew słowom wokalistki Downtown Boys („I’m enough, You want more„), które towarzyszą bohaterce w przedśmiertnym narkotycznym tańcu, Panna Marx nie jest wystarczająca i faktycznie wymagam od Nicchiarelli więcej. Dużo więcej, biorąc pod uwagę materiał, którym się zajęła i ambitny koncept, który pozostał ambitny jedynie na papierze.
Ocena: 4/10