Doczekaliśmy się! Ostatnia część serii Pitbull właśnie zawitała na kinowe ekrany, zatem chciałoby się rzec, że wreszcie skończy się kino pseudo-gangsterskie, jednak Patryk Vega nie składa broni. Wypełniając rzetelnie swoją misję, wciąż katuje widownie swoimi filmami ocierającymi się o gatunek sensacyjny, skupiając się aktualnie zdecydowanie bardziej na postaciach kobiecych. Przy produkcji Pitbull. Ostatni pies musiał jednak uznać wyższość rywala i przekazać reżyserski stołek Władysławowi Pasikowskiemu. Z uwagi na tę znaczącą zmianę, należało nastawić się na seans nieco różniący się od pozostałych części – czy Pasikowskiemu udało się stworzyć obraz, który da się oglądać, nie czując przy tym rosnącego zażenowania?
Różnice widać już pod względem obsady aktorskiej – znikają aktorzy typowi dla produkcji Vegi, a pojawiają się stare twarze z pierwszej części. Głównym bohaterem na nowo zostaje Marcin Dorociński, który stanowi teraz niemal klamrę kompozycyjną filmu. Sama fabuła opiera się na elementach typowych dla kina gangsterskiego czy sensacji – po śmierci policjanta Despero zmuszony jest przeniknąć do przestępczego światka, aby od środka znaleźć ludzi odpowiedzialnych za śmierć kolegi po fachu. Zasadniczy wątek przeplatany zostaje przedstawieniem działalności grup przestępczych – mamy zatem strzelaniny, przekręty oraz przewijające się pieniądze i narkotyki. Z pewnością atutem ostatniego Pitbulla jest przemyślany scenariusz, w którym przedstawione wydarzenia wpływają na siebie, a pojawiające się sceny mają swoje uzasadnienie. Jeśli porównamy to do produkcji Vegi, to faktycznie stwierdzić można, że obraz Pasikowskiego jawi się jako dzieło naprawdę dobre. Jednak porównując Ostatniego psa do innych pozycji z polskiej kinematografii, okazuje się, że jest to film po prostu średni. Główny mankament stanowi prostota oraz mało angażująca historia, choć pojawiający się na końcu plot twist ratuje nieco sytuację. Obraz cierpi również na standardowy problem polskich produkcji objawiający się w nienaturalnie brzmiących dialogach, czy niepotrzebnie wysokiej liczby przekleństw. Oglądając Pitbulla nie odczuwa się żadnego niepokoju, podenerwowania lub ciekawości dotyczącej dalszych wydarzeń na ekranie. Intryga niby się pojawia, jednak akcent położony został na inne elementy w filmie, przez co zatraca się ona w całościowym obrazie. Ostatni pies nie trzyma widza w napięciu, a niestety dwugodzinny seans bez napięcia kończy się znużeniem oraz sporym rozczarowaniem.
Obsadę aktorską podzielić można na dwie grupy – jedna z nich wykonała kawał porządnej roboty i z ogromną przyjemnością śledzi się ich poczynania, druga natomiast wzbudza lekką irytację. Do pierwszej z pewnością możemy zaliczyć odtwórcę głównej roli – Dorocińskiego, choć pewnie niektórych może zmęczyć jednostajny ton głosu oraz wyraz twarzy. Razem z Stroińskim oraz Mohrem tworzą świetne policyjne trio, które wypada naturalnie, a wręcz nieco sentymentalnie, jeśli przypomnimy sobie pierwszą część serii. Z dużą dozą ostrożności podchodziłam do występu aktorskiego Dody, wcielającej się w jedną z ważniejszych postaci. Piosenkarka nie wypadła aż tak źle, jak mogliśmy wnioskować po treści zwiastuna, choć wyraźnie odstaje warsztatowo od reszty obsady. Wprawdzie występu tego nie zaklasyfikujemy jako katastrofę i nominacji do nagrody Węży raczej nie uzyska, to mam nadzieję, że nie zdecyduje się ona na rozwijanie kariery aktorskiej.
Niewątpliwie Pasikowski dał nowe życie Pitbullowi, jednak nie należy ubolewać nad faktem, iż jest to ostatnia część serii. Wciąż nie jest to kino gangsterskie, które wciskałoby widza w fotel oraz przyciągało jego uwagę przez cały seans. Odgrzanie starej obsady aktorskiej było bez dwóch zdań strzałem w dziesiątkę, jednak na poziomie scenariusza projekcja pozostaje średnio zadowalająca. Z całą pewnością Patryk Vega mógłby się od Pasikowskiego uczyć, jak kręcić dobre filmy sensacyjne nienastawione jedynie na chęć zysku, ale mające jakieś walory estetyczne.
Ocena: 5/10