Assassination Nation to odważna wizja, która upada ze względu na zbyt leniwy scenariusz. Ta feministyczna satyra w frustrujący sposób przestaje sprawnie funkcjonować już od otwierających minut. Frustrujący, bo reżyser i scenarzysta Sam Levinson zdecydowanie wie, jak używać języka filmowego w solidny i momentami bardzo pomysłowy sposób.
Lily, Bex, Sarah i Em chodzą do liceum w miasteczku Salem (w kategorii subtelnych nawiązań do dramatu Arthura Millera to znalazłoby się na samym dole listy). Naiwni jednak są ci, którzy spodziewają się typowego filmu coming-of-age. Nazwa lokacji sugeruje, że widzowi pozostaje jedynie czekać, aż polowanie na czarownice się rozpocznie. Assassination Nation szybko pokazuje, na czym mu zależy – w otwierającej sekwencji widzimy montaż tzw. „trigger warnings”.
Dowiadujemy się z nich, że na ekranie zobaczymy przykłady transfobii, gwałtu, toxic masculinity, male gaze itd. To jeden z wielu ukłonów, które Levinson wykonuje w stronę Gaspara Noé, a zwłaszcza Nieodwracalnego. Francusko-argentyński reżyser lubuje się przecież w zabawach nielinearną historią, wirującą kamerą i odważnym soundtrackiem. Jednak porównując dzieła obu twórców jedyny komentarz przychodzący mi na myśl to: Gdzie Rzym, a gdzie Krym.
Assassination Nation podejmuje się ryzykownego zadania użycia języka popkultury i internetu, by jednocześnie te zjawiska krytykować. Tak, jak w Spring Breakers, taka gra parodią może zakończyć się spektakularną klapą dla jednych, a wizjonerskim arcydziełem dla drugich. Niestety, film Levinsona często upraszcza swoją wymowę.
Dzieje się tak ze względu na niesamowicie nachalne wpakowywanie emancypacyjnych haseł w usta bohaterek. Transseksualna Bex (Hari Nerf) brzmi jak chodzące konto na portalu społecznościowym. Każda jej wypowiedź musi być cięta niczym misternie utkany tweet, by zgrabnie ująć polityczny przekaz Levinsona. Niestety, w efekcie bohaterka staje się płaska i jednowymiarowa, niczym anonimowe konto w internecie. I choć serce reżysera leży po właściwej stronie walki o prawa kobiet i mniejszości seksualnych, to często zapomina on, że kręci film dla rozrywki widza, a nie manifest mający rozpocząć czwartą falę feminizmu.
Jednak gdy Levinson kończy politykowanie, i skupia się na zajmującym opowiadaniu historii, na ekranie dzieje się mnóstwo ciekawego. Reżyser korzysta z konwencji kina eksploatacji, by osadzić główne bohaterki jako cztery Jeźdźczynie Apokalipsy, siejące chaos i spustoszenie w małomiasteczkowym, konserwatywnym świecie, który otrzymał drugie życie wraz z rozpoczęciem prezydentury Trumpa.
W takich momentach Assassination Nation staje się filmem pełnym młodej, kobiecej energii. To bardzo ciekawy projekt, który gubią momentami własne ambicje. Nie można mu jednak odmówić dezynwoltury, gdy daje dziewczynom nie tylko głos, ale i broń. Być może to postawienie znaku równości pomiędzy emancypacją a przemocą wyda się niektórym odrzucające. Mnie jednak ono urzekło.
Ocena: 6/10