…szczególnie w komedii. Gdyby pomiędzy Issą Rae i Kumailem Nandjianim jej nie było, nowa propozycja Netflixa Gołąbeczki byłaby zapewne sporą porażką. Szczególnie, że scenariusz, który dostali do pracy nie należał raczej do tych…mniej sztampowych.
W sumie trudno tutaj w ogóle mówić o scenariuszu – mamy co prawda niby historię kryminalną, w której przewija się też niby opowieść o związku pomiędzy bohaterami, ale w gruncie rzeczy ten film to zbiór bardzo udanych skeczy pomiędzy Rae i Nandjanim, którzy w parze wypadają na ekranie brawurowo. I trochę szkoda, że ich chemia nie została zdyskontowana w lepszej, jakiejkolwiek opowieści.
Ciężko bowiem mówić o historii, kiedy nasi bohaterowie zostają wrzuceni w środek jakiejś kuriozalnie niewiarygodnej rozgrywki policyjnej. Są tutaj elementy, które mają sugerować nawiązania do klasyki kina, choćby rozbrajająca sekwencja na kształt Kubricka i jego Oczów szeroko zamkniętych. Problem w tym, że nic z tego nie posuwa fabuły do przodu, nie tworzy napięcia. Ono istnieje tylko dzięki Rae i Nandjaniemu, opowieść, która nas ani ziębi ani grzeje płynie tylko poprzez rewelacyjnie wygrane przez nich skecze, w których aktorzy przekrzykują się, kradną sobie atencję widza, wiedząc jednak, że bez drugiego tego zainteresowania by nie zdobyli. To świadczy najlepiej o parze aktorów, którzy wiedzą, że cały sukces zależy od współpracy, nie zaś od indywidualnych wygłupów.
Tym większa szkoda, że Gołąbeczki to w gruncie rzeczy tylko zbiór ich skeczy, posklejany jako tako tą pseudohistorią. Miejmy nadzieję, że Rae i Nandjani dostaną jeszcze kiedyś scenariusz, w którym pokażą tyle samo chemii, a historia dopisana do niej będzie miała ręce i nogi. Tak pozostaje wspomnienie doskonałych sekwencji komediowych, wśród których moja ulubiona, jakże otrzeźwiająca i niestety prawdziwa wydaje się ta z policjantem-rasistą zwalniającym obok naszych bohaterów stojących przed sklepem – perełka.