Czego można spodziewać się po reżyserze takiego kultowego filmu jak Mordercza opona? Z pewnością tego, że widz nie będzie się na seansie nudził. Choć twórczość Quentina Dupieux’a nie jest mi bliska, już wiem, że ten stan rzeczy muszę zmienić, bowiem francuski twórca w dość niekonwencjonalny sposób prowadzi swoje obrazy, czym wzbudza zainteresowanie widza. Jego najnowsze dzieło Deerskin reklamowane jest pod hasłem czarnej komedii, jednak czy faktycznie tak jest?
Deerskin zaczyna się dość niewinnie – główny bohater, Georges, przemierza niekończące się mile, aby zakupić kurtkę. Ale nie byle jaką kurtkę – ta bowiem jest ze skóry daniela. Georges na tyle angażuje się w relację ze swoją nową częścią garderoby, że postanawia unicestwić dla niej wszystkie pozostałe istniejące na ziemi odzienia. Z uwagi jednak na brak pieniędzy, nawiązuje znajomość z Denise, mówiąc jej, że jest reżyserem filmowym i kręci produkcję. Duet bohaterów, trwając w doprawdy dziwnym współuzależnieniu, rozpoczyna pracę nad utworem audiowizualnym, która prowadzi do makabrycznych wydarzeń.
Najnowszy obraz Dupieux’a w punkt wpisuje się w konwencję czarnej komedii, choć przez pierwszą część filmu widz raczej zastanawia się, czy to wszystko nie jest pokłosiem choroby umysłowej głównego bohatera. Cóż, nie da się ukryć, że rozmawianie z kurtką nie stanowi powszechnej czynności, z drugiej strony warto mieć w tyle głowy Morderczą oponę – wtedy opowiadana historia przestaje być aż tak bardzo abstrakcyjna. Ta absurdalność ukazywanych wydarzeń umiejętnie przykuwa uwagę odbiorcy i pomimo, że trudno mówić tu o porywającej akcji, Deerskin ogląda się na jednym tchu. Z pewnością produkcja przypadnie do gustu fanom twórczości choćby Larsa von Triera (zwłaszcza projekcji Dom, który zbudował Jack), którzy nie boją śmiać się z najgorszych rodzajów morderstw oraz innych niepowtarzalnych zwrotów akcji. Może i momentami ten czarny humor jest nawet zanadto czarny, jednak cała opowieść zostaje spleciona w ciekawą jedność, przez co naprawdę trudno nie czerpać przyjemności z tego seansu.
Niewątpliwie mocnym punktem filmu francuskiego reżysera jest Jean Dujardin w roli Georgesa, który jak nikt inny potrafi prowadzić dialog ze skórzaną kurtką w pełnym skupieniu oraz z nutą uczucia. Aktor jest na tyle bezbłędny w kreacji swojej postaci, że bez trudu można uwierzyć w jego obietnicę pozbycia się innych okryć. Świetnie u jego boku prezentuje się Adèle Haenel jako Denise, co do której do samego końca widz może mieć wiele wątpliwości – czy faktycznie uwierzyła głównemu bohaterowi, czy też prowadzi swoją własną grę? Nie ulega natomiast złudzeniom, że odtwórcy ról razem na ekranie tworzą jeden z lepszych duetów francuskiego kina tego roku.
Najnowszy film Dupieux’a jest dość krótki, jednak reżyserowi udało się tak poprowadzić fabułę, iż do samego końca czekamy na rozwinięcie punktu kulminacyjnego. Dodatkowo, pod płaszczykiem, a właściwie pod kurtką, czarnego absurdu skrywa się (a może i nie?) jakaś myśl, którą każdy z odbiorców może interpretować na swój własny sposób. Groteskowość świata przedstawionego nie pozwala wierzyć we wszystko, co twórca pokazuje obrazem, a jednocześnie zmusza do głębokich rozmyślań o zamiar artystyczny produkcji. Dla samego duetu Dujardin i Haenel warto zobaczyć Deerskin, a gdy dodamy do tego absurdalny humor, to będzie seans nie do szybkiego zapomnienia.
ocena: 8/10