Prawdopodobnie z wiekiem coraz łatwiej trawi się polskie komedie romantyczne – coś w tym chyba jest, jeśli weźmiemy pod uwagę, że film Bartłomieja Ignaciuka „Podatek od miłości” był oglądało się bez większego uczucia wstydu, a pomimo negatywnych komentarzy okazuje się, iż obraz Bartosza Prokopowicza też do najgorszych nie należy. Nie można także ukrywać, że przecież Prokopowicz to operator takich niesamowicie wgniatających w fotel produkcji jak „Dług” (1999) oraz „Komornik” (2005). Przygodę z fabularnym pełnym metrażem rozpoczął od trudnej tematycznie „Chemii”, która spotkała się raczej ze średnim przyjęciem ze strony widowni. Tymczasem „Narzeczony na niby” przyciągnął do kin naprawdę sporą liczbę widzów, co wszak wyznacznika jakości filmu nie stanowi, jednak pokazuje, że tę komedię romantyczną da się obejrzeć bez większych szwanków na zdrowiu.
Fabuła obrazu Prokopowicza jest prosta, stereotypowa oraz niewymagająca większego intelektualnego wysiłku. Siostra głównej bohaterki wychodzi za mąż za stylistę, którego podejrzewa o bycie gejem, a tymczasem główna bohaterka zrywa ze swoim chłopakiem, co wymaga „zatrudnienia” nowego, aby pokazać przed matką, że wiedzie idealne życie. Wszystko coraz bardziej się piętrzy, czekamy więc tylko na przysłowiową iskrę, aby punkt kulminacyjny rozwiązał nam akcję. Choć mamy świadomość od początku, jak skończy się film, nie przeszkadza to zupełnie w śledzeniu prezentowanej historii. Wiodący wątek można bez trudu, a przede wszystkim bez zażenowania, oglądać w pewnym skupieniu, jednak wszelkie poboczne dywagacje oraz postacie praktycznie uniemożliwiają normalny odbiór. Najgorszym elementem „Narzeczonego na niby” jest Piotr Adamczyk albo postać przez niego grana, Darek – ciężko rozgraniczyć. Nie umniejszając warsztatowi aktorskiemu artysty, bowiem ten niewątpliwie ma, to jednak to była naprawdę nieudana kreacja wzbudzająca irytację przemieszaną ze zmieszaniem. Niestety nie dużo lepiej wypada Tomasz Karolak (naprawdę, czy na polskim rynku filmowym nie ma innych aktorów?), który ratuje się jedynie autoironicznymi wstawkami dotyczącymi jego własnej osoby. Duet z aktorem tworzy Sonia Bohosiewicz niemogąca również szczególnie popisać się swoimi umiejętnościami z uwagi na dość małostkowo rozpisaną rolę, która przede wszystkim znika gdzieś na tle o wiele bardziej wyrazistych charakterów.
Warto zaznaczyć, że „Narzeczony na niby” nie jest komedią, a przynajmniej nie zaliczyłabym jej do udanej komedii. Nieszczególnie nastawia się na sytuacyjny żart, a dialogi, choć wypadają całkiem naturalnie (co stanowi pozytyw produkcji), nie wzbudzają śmiechu na sali. Tymczasem główny duet aktorski dźwiga na barkach cały film, próbując jakoś umilić odbiorcy seans. Dużym zaskoczeniem jest niewątpliwie Julia Kamińska, znana zapewne publiczności bardziej z głównej roli w serialu „BrzydUla”, a której nie mieliśmy do tej pory okazji oglądać w znaczących kinowych rolach. Wypada ona dość charyzmatycznie, nader naturalnie przez co, pomimo że odgrywa rolę dość schematyczną oraz utartą w kinematografii, wzbudza zaangażowanie widza. Jednak o wiele ciekawszym przypadkiem jest Piotr Stramowski, który zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni i w żadnym calu nie przypomina tego aktora, który występuje w produkcjach Patryka Vegi. Nieprzeklinający, szarmancki, czarujący i kochany – która by się nie zakochała w facecie bez wad? Wspólnie tworzą słodką, może zbyt słodką, parę przechodzącą przez bolączki typowe dla tego typu gatunku.
Z pewnością Bartosz Prokopowicz szuka jeszcze swojego miejsca w polskim kinie. Kierunek przez niego obrany nie należy do najłatwiejszych, ale kto wie, może przy odrobinie wytrwałości oraz wysiłku doczekamy się naprawdę solidnej komedii romantycznej. Niestety, na chwilę obecną sporo elementów jest jeszcze do dopracowania, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie scenariusza. „Narzeczony na niby” to seans oglądany bez większego zażenowania, nie rozbawi widza do łez, raczej nie wzruszy, a na pewno nie zapadnie na długo w pamięci.
Ocena: 4,5/10
Nawet Julia nie uratowala tej beznadziejnej komedii Narzeczony na niby. Starala sie. Ale wwzyscy aktorzy sztuczni jak kwiatki na bazarze!! Stare ramole juz nie zabawni. Caly film mialam swiadomosc ze to sztuczna gra na sile komediowa. Ani raz sie nie zasmialam tyljo niesmak. Wszystkie sceny przerysowane aktorzy jak w cyrku kllowni przerysowani. Smutne ale nawet dobry scenariusz moze zepsuc kiepski rezyser bez harakteru. Wszyscy aktorzy do zwolnienia! Czekamy na nowe talenty ale ich sie nie dopuszcza zanim ci zarobia na emerytury. Wole filmy Netflix. Brzydula miala klase ale ta komedia załosna politowanie rozdraznienie niesmak i zlosc widza. Zmarnowane pieniadze. Cos trzeba bowiem wymagac od aktorow jakiejs naturalnosci i klasy a to rola rezysera. Podobnie serial Przyjaciółki. Beznadzieja. Roztyte aktorki w kolko te same sceny sztuczna gra. Co sie dzieje z polskim kinem?! Kto za te filmy placi bo ja sie nie godze. Nudne przerysowane pseudokomedie. Nie chcemy takich filmow i takich ekip rezyserskich. A producent ze wywala na te szmiry pieniadze to spytam skąd je ma?? Podatnikow? To wywalic ta mafie filmowo teatralna na zbiry pysk i zrobic porzadek w polskich szkolach filmowych. Odzyskac poziom i klase. Juz czas !!!