Wciąż stosunkowo mało powstaje filmów, które dotykają tematyki starości i umierania, a zwłaszcza godnego umierania. „Ella i John”, pokazywany po raz pierwszy w ramach konkursu na zeszłorocznym Biennale di Venezia, jest dobrą próbą ujęcia tej tematyki. Choć główny tego powód nie jest związany z historią, a z castingiem pary głównych bohaterów.
Ella ma raka, John cierpi na demencję (lub Alzheimera) – są małżeństwem od ponad 40 lat i ani myślą rozstać się w chwili najcięższej próby. Dlatego podejmują decyzję o wyjeździe w ostatnią podróż, wbrew dzieciom i uwagom lekarzy.
Paolo Virzi, znany w Polsce ze wspaniałego „Zwariować ze szczęścia”, po raz kolejny sięga po konwencję kina drogi. Można byłoby powiedzieć, że obydwa jego filmy są wręcz bliźniaczo do siebie podobne. Celem obydwu dróg była życiowa terapia i chęć znalezienie najlepszego rozwiązania problemów. W obydwu otwarciem jest dramatyczna sytuacja życiowa, która okazuje się przyczynkiem do zaskakująco dużej ilości zabawnych sytuacji. W obydwu historie prowadzone są z reżyserem na tylnym siedzenie, który kierownicę oddaje fantastycznym aktorom.
W „Zwariować ze szczęścia” Bruni-Tedeschi była wspomagana przez Micaelę Ramazzotti. W „Elli i Johnie” niezwykle zgrany duet tworzą wciąż niebywale niedoceniony Donald Sutherland i wspaniała jak zawsze Helen Mirren. Chemia między nimi jest tak naturalna, że pozostaje tylko czuć żal, iż spotkali się na ekranie dopiero po raz pierwszy. Dzięki nim ta chwilami problematyczna fabularnie opowieść dostaje prawdziwego rozpędu i potrafi momentami bardzo mocno złapać za serducho. Widać, że z empatią podeszli do tworzenia swoich bohaterów, nie ośmieszyli ich w żadnym momencie.
Wy podejdźcie z empatią do „Elli i Johna” i czeka Was bardzo przyjemny, niezbyt wymagający seans.
Ocena: 7/10