Od dziś co czwartek w Kalejdoskopie Wrocław włączam Kolumnę Muzyczną, przez którą oprócz samej muzyki będę puszczał moje przemyślenia o niej. Dziś powiem kilka słów o najbardziej zagadkowych wydaniach, których możemy się spodziewać w bieżącym roku. Jest dopiero początek stycznia, więc tych zagadek mamy sporo, lecz wśród nich znajdziemy bardzo pocieszające zapowiedzi kilku „wielkich powrotów”, tak że intryga czas start!
1. Steven Wilson – ?
Moja przygoda z Wilsonem zaczęła się od Porcupine Tree, których płyta The Incident z 2009 roku na pewno znajdzie się na top liście tego, co słyszałem w życiu. Jego projekt solowy zaś na początku wydawał mi się zbyt mroczny, lecz krążek The Raven That Refused to Sing (2013) rozwiał wszystkie moje wątpliwości, a utwór tytułowy oraz ballada Drive Home wzruszyły mnie do łez – nie tylko przez piękno duszy autora, ale też przez obłędne, wręcz śpiewające solówki Guthri’ego Govana, uważanego przez wielu – w tym przeze mnie – za najlepszego gitarzystę świata. Na kolejnym wydaniu Hand. Cannot. Erase (2015) Wilson powrócił do pomysłu płyty konceptualnej, za który to pomysł w ogóle uwielbiam gatunek prog-rocka, i tak rozkręcił ten koncept, że przez jakiś czas prowadził bloga w roli bohaterki głównej płyty, której prototypem była Joyce Carol Vincent. Mistrzowski poziom kompozycji i produkcji, wpadająca w oko okładka autorstwa Lasse Hoile, z którym Wilson współpracuje od czasów In Absentia, oraz przemyślana promocja natychmiast zaprocentowały wysokimi pozycjami w chartach euroamerykańskich i bardzo przychylnymi opiniami krytyków: np. niemieckie pismo Visions nazwało Hand. Cannot. Erase „płytą The Wall dla generacji Facebookowej”. W 2016 roku Wilson zakończył długą światową trasę promującą płytę, wydał „przejściówkę” odpowiednio zatytułowaną 4 1/2 oraz kolejną płytę Blackfield V w kolaboracji z Avivem Geffenem.
Podziwiam Stevena za to, że jego głowa ciągle tętni pomysłami, i wszystko, co wymyśla, szybko się materializuje. Można wyliczać w nieskończoność jego zespoły, projekty, miksy czy remiksy, i chociaż jego brzmienie jest rozpoznawalne z pierwszych nut (nieważne, czy jako No-Man, czy Blackfield, czy Bass Communion, czy cokolwiek innego), Steven potrafi mnie zawsze zaskoczyć, więc czekam z niecierpliwością na to, co ukaże się zza ścian londyńskiego studia. Zdecydowanie numer 1 na mojej liście!
Jako że jest osobą dość tajemniczą, nie ujawnił jeszcze nazwy nowego krążka, nad którym pracuje, za to już wiemy, że ponownie zaprosił do współpracy niesamowity głos Ninet Tayeb, a nawet skomponował jeden utwór specjalnie dla niej – krótkiego fragmentu możemy już doświadczyć, i ten refren mrozi krew w moich żyłach!
2. Lorde – ?
We Wrocławiu mamy jedną znaną Dwudziestolatkę, w której też się śpiewa piosenki. Lecz ta dwudziestolatka, o której teraz mówię, pochodzi z Nowej Zelandii i w swoim wieku już jest międzynarodową gwiazdą pop. Pytania o follow-upie jej wybuchowej pierwszej płyty Pure Heroine (2013) zadawano jej w zasadzie od chwili jej wydania, więc właśnie w swoje 20. urodziny, w listopadzie ubiegłego roku, śpiewaczka zdradziła, że druga płyta już jest w procesie produkcji i opowiadać będzie o dojrzewaniu. Poniekąd o zbliżającym się wydaniu oczekiwanego przez wielu krążka sygnalizuje również fakt, że Ella Maria Lani Yelich-O’Connor (tak brzmi jej pełne imię) znalazła się w line-upie tegorocznej Coachelly. W międzyczasie Lorde zdążyła popracować nad soundtrackiem do Hunger Games: The Mockingjay czy też zdziałać parę rzeczy z Kanye Westem i Taylor Swift. Czy wygra z presją i potrafi postawić poprzeczkę jeszcze wyżej, niż przy debiucie? Usłyszymy już niedługo.
3. Gorillaz – ?
Po tych gościach nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać, wszakże ostatnia ich aktywność wskazuje na to, że Plastic Beaches i The Fall (2010) nie zostaną ich ostatnimi nagraniami. Ukazało się kilka wywiadów z nimi, lecz wprost i najbardziej bezpośrednio, jak się tylko da, mówią o tym na swoim Instagramie. Bardzo lubię ich muzyczne i wizualne narratywy jeszcze od czasów Feel Good Inc., i ponoć znowu współpracują z De La Soulem i Snoop Doggiem, więc będę czekał na kolejne przygody 2D, Murdoca Niccalsa i reszty.
4. LCD Soundsystem – ?
Po sensacyjnym reunionie nowojorskiej kapeli tanecznej rok temu lider zespołu James Murphy od razu zapowiedział, że nie zamierzają jedynie koncertować – przecież cały czas pisze nowe piosenki. Zespół wówczas podpisał kontrakt z Columbia Records i dotychczas nie ujawnił ani daty wydania, ani nazwy, ani okładki, ani nawet charakteru brzmienia – słowem, kompletnie nic. Ale właśnie to powoduje, że serca fanów LCD Soundsystem biją coraz mocniej, i coraz bardziej czekają na nowy materiał, bo wydawało się już, że po This Is Happening (2010) nie doczekają się tego nigdy więcej. Czekam i ja, mamy na to czasu jeszcze z pół roku.
5. Tool – ?!
Od prog-rocka zacząwszy, na nim też skończę. Przypadek Tool jest najbardziej zagadkowy ze wszystkich, gdyż w ogóle nie wiadomo, czy płyta kiedyś się ukaże – w zeszłym roku ich ostatnie wydanie 10,000 Days obchodziło dziesięcioletni jubileusz, zatem wielu fanów zaczyna powoli tracić nadzieję. W rosyjskiej sieci społecznościowej VKontakte jest nawet grupa o nazwie Czy już wyszła nowa płyta Tool?, codzienne posty w której zawierały najpierw po prostu słowo „nie”, a potem coraz bardziej wykwintne memy związane z tematem. Pod koniec zeszłego roku chłopaki mówili, że mają już ze dwie płyty materiału, lecz jedynie 5 utworów spełniają ich standardy, więc podobno tak pieczołowicie dopieszczana produkcja musi przebić całą historię muzyki. Można przewidzieć, że raczej tak się nie stanie, ale nie będę o tym pisał dużo teraz, gdyż jest spore prawdopodobieństwo, że będę miał jeszcze niejedną do tego okazję. Być może przyjdzie nam poczekać kolejne 10 tysięcy dni…