Męskie Granie to bez wątpienia jedno z najważniejszych wydarzeń w polskiej muzyce. Bilety na wrocławską odsłonę tej imprezy rozeszły się niemal w mgnieniu oka, więc czym prędzej zakupiłam jeden do Katowic (które wyprzedały się niewiele później). Wydarzenie trwało 8 bitych godzin – wydaje się dużo, ale uwierzcie mi, zleciało bardzo szybko, a pod koniec aż było przykro, że na scenę już nikt nie wejdzie. Widownię między koncertami zagadywał znany niektórym z radiowej Trójki, Piotr Stelmach.
Rozpoczęło się od melancholijnego występu Korteza, który właściwie wszedł na scenę, zagrał kilka piosenek i zszedł, nie pozostawiając zbyt wielu emocji. Niedługo później na to samo miejsce zawitał zespół Xxanaxx prezentując swoje bardziej i mniej taneczne utwory, które rozruszały publikę przed konkretną dawką energii. 22 lipca był dniem tak gorącym, że wykonawcy nawet nie musieli rozgrzewać widowni, a niektórzy dosłownie (tak, Łąki Łan, o was mowa) wzięli się za lekkie chłodzenie za pomocą pistoletu na wodę. Dawno nie widziałam tak roztańczonych uczestników, prawdziwa “moc, energia, endorfina”.
Podczas gdy główna scena była przygotowywana na Voo Voo, na scenie Ż pojawił się stosunkowo nowo powstały zespół Karoosela, który uraczył ludzi piosenkami z albumu, nad którym wciąż pracują, a także coverem utworu “Creep” brytyjskiego zespołu Radiohead.
Zaraz po tym wydarzyła się rzecz niecodzienna, przed zespołem Wojciecha Waglewskiego na scenie zagościł Wacław Zimpel wraz z Gabą Kulką, Czesławem Mozilem oraz Krzysztofem Zalewskim (który później na scenie pojawił się jeszcze dwukrotnie). Usłyszenie piosenek repertuaru Voo Voo w tak pięknym wykonaniu tego tribute bandu naprawdę poruszało. Następnie na scenę wszedł Wagiel senior i reszta jego zespołu. Tu na chwilę przystopuję, bo Voo Voo na albumach studyjnych, a Voo Voo na żywo to zupełnie dwie inne rzeczy. Ich ostatni album “7” często kołysał mnie do snu i nie ukrywam, że nie spodziewałam się po koncercie takiego spójnego połączenia sennej melancholii z mocną dawką energii. Ale z drugiej strony – czego ja oczekiwałam, Waglewski to klasa sama w sobie i pokazuje to już od przeszło 30 lat, dlatego zdecydowanie warto zagłębić się w jego szeroką twórczość.
Zaraz po tym przepięknym występie, na Scenę Ż nomen omen wielkimi krokami wstąpiła formacja “Kroki” i umiliła oczekiwanie na Krzysztofa Zalewskiego. Jego występ był dokładnie taki jak jego ostatni album – ZŁOTO. Krzysiek pokazał, że nie bez powodu wygrał “Idola” w 2002 roku. Nie obyło się bez żywych piosenek takich jak „Polsko” i nieco spokojniejszej „Miłość Miłość”. Wokalista oprócz swoich piosenek wykonał “Obracam w Palcach Złoty Pieniądz” z jednym z gości sobotniego wieczoru – Zbigniewem Hołdysem.
I znowu krótka przerwa, a wraz z przerwą nastąpił występ Bisza wraz z B.O.K. Skoro Męskie Granie, to nie mogło zabraknąć rapu, więc na ten krótki czas Scena Ż należała do grupy z Bydgoszczy.
I przyszedł czas na nią, “świat jeszcze jej nie odkrył” – zapowiedział Brodkę pan Stelmach. Weszła, wzięła do rąk gitarę i zaczęła swoje magiczno-psychodeliczne show. Monika grała nowe aranżacje piosenek z “Clashes” oraz “Grandy”, ale również podjęła się coveru brytyjskiej formacji UNKLE i przepięknie zaprezentowała utwór “Burn My Shadow” (dziękuję Ci za to, Brodko!!!). Trzeba zwrócić uwagę, że gościnnie grali z nią Justyna i Kuba z The Dumplings, a także (znowu) Krzysztof Zalewski.
Przyszedł czas na ostatnie występy; na mniejszej scenie Sorry Boys (jak oni pięknie grają!), a na głównej wyczekiwana przez każdego Orkiestra Męskiego Grania.
Gwoli przypomnienia, w tym roku główne głosy to: Organek, Brodka oraz Piotr Rogucki.
Były stare piosenki w nowych aranżacjach, byli goście i była przede wszystkim MOC! Publika miała okazję usłyszenia między innymi: “King Bruce Lee” w wykonaniu Roguca, “Hi Fi Superstar”, czy Brodkę rapującą “Tatę Dilera” z repertuaru Kazika Na Żywo. Całość oczywiście zwieńczył tegoroczny singiel MGO czyli “Nieboskłon”, ale nie zabrakło też bisu.
Męskie Granie to impreza zorganizowana na niezwykle wysokim poziomie, dopięta na ostatni guzik, już teraz obiecuję sobie, że nie przegapię przyszłorocznej edycji, nawet jeśli musiałabym na nią jechać aż do Gdyni. Żywiec miał rację w swojej reklamie – “Ż jest za krótkie żeby tam nie być”.
źródła zdjęć: silesion.pl, gazeta.pl