Popkultura o popkulturze. Ironicznie, momentami wulgarnie, ale z ogromną samoświadomością. Czwarta ściana w gruzach. Deadpool, czyli naczelny cyniczny wesołek Marvela znów bawi do łez, a granice przyzwoitości ma sobie za nic. W porównaniu z pierwszą częścią przygód te dwie godziny z antybohaterem w czerwono-czarnym obcisłym kostiumie to jednak dużo mocniejsze doznanie. Jest więcej i intensywniej. A teraz ręka do góry, kto załapał wszystkie żarty bez wyjątku?
„Deadpool 2” nie jest propozycją dla każdego. I nie mam tu wcale na myśli kategorii R czy komiksowego rodowodu bohatera, z którym trzeba by się zaznajomić, aby zrozumieć fabułę czy wychwycić smaczki. Bo smaczki w „Deadpoolu 2” to tak naprawdę dziesięć dowcipów na minutę, ale dowcipów związanych z popkulturą szeroko pojętą. Kinem, muzyką, showbusinessem. Więcej, nie tylko popkulturą drugiej dekady XXI wieku. Kto nie widział „Yentl” z Barbrą Streisand lub nie ma zielonego pojęcia kim jest Dolly Parton, straci kilka porządnych parsknięć śmiechem już na wstępie. Brnąc dalej, bez kojarzenia melodii „Do You Want to Build a Snowman?” z „Krainy Lodu”, połączenia z odpowiednim uniwersum zabójczego żartu z imieniem Martha, a nawet znajomości, choćby pobieżnej, najnowszych Avengersów, wizyta w kinie będzie niewiele warta. Zatem targetem drugiego „Deadpoola” okazuje się być widz nie tylko dorosły i odporno-lubujący się w brudnym humorze, ale również widz będący niezwykle „na bieżąco”.
Trudno stwierdzić czy minimalizm fabularny to wada czy zaleta filmów o Deadpoolu. W pierwszej części nie chodziło Wade’owi przecież o nic innego, jak zemstę na gościu, który oszpecił mu twarz. W dwójce akcja nabiera wyraźniejszych kształtów, oto niepokorny Deadpool stara się współdziałać z X-Menami, poskromić niewyobrażalną moc pewnego mutanta i powstrzymać żądnego zemsty pół człowieka, pół robota z przyszłości. Montuje własną ekipę, próbuje odebrać sobie życie i…, a nie, to właściwie tyle. Stąd nieodparte wrażenie, że wszystko to dzieje się w zasadzie w tle. Pierwszy plan to żarty, sprośności i niezawodna nawijka Ryana Reynoldsa, który po raz kolejny wydaje się być wprost stworzony do roli Wilsona. Josh Brolin jako antagonista Cable może nie jest tak wyrazisty jak Thanos sprzed trzech tygodni, ale znów, nie sam bohater jest w „Deadpoolu” najważniejszy, a jego komediowy potencjał. Nawet piosenki mają tu pierwiastek prześmiewczy (czołówka!). Taka formuła. Sprawdza się jednak wyśmienicie, a potwierdzeniem niech będą trzy dni przedpremier z pełnymi salami i prawdopodobnie ogromny sukces w box office lada dzień.
Ocena: 8/10