Jeśli na bieżąco śledzicie netflixowe propozycje z zakładki „Netflix Originals”, doskonale wiecie, że oryginalne seriale tegoż serwisu to dziś nie koniecznie dominacja tych zza oceanu. Za przykład niech posłuży genialny niemiecki „Dark”, hiszpański „La casa del papel” („Dom z papieru”) czy francuska „La Mante” („Modliszka”). Jeszcze w 2018 roku będziemy mieli także okazję ocenić ile dała z siebie polska ekipa, której na czele z Agnieszką Holland powierzono produkcję serialu „1983” – naszej pierwszej rodzimej propozycji z logo Netflixa. Tymczasem swoje trzy grosze do europejskiej bazy dorzucili Duńczycy. „The Rain” to ośmioodcinkowy thriller postapokaliptyczny, który od miesięcy promowano jako duńską odpowiedź na wspomniane już niemieckie „Dark”. Czy rzeczywiście z tym mamy do czynienia?
„Regnen” opowiada o dwojgu rodzeństwa, które przez sześć lat żyło w bunkrze wybudowanym przez tajemniczą korporację. Simone i Rasmus schronili się w nim ze względu na śmiercionośny wirus rozprzestrzeniający się wraz z deszczem. Teraz, po latach izolacji i odosobnienia, wyruszają na poszukiwania ojca, mierząc się po drodze z nieznanym, prawie opustoszałym, ale wciąż niebezpiecznym światem i kolejnymi zagadkami. Początkowa szaleńcza ucieczka przed ciemnymi deszczowymi chmurami rozpoczyna się już w pierwszych minutach serialu stąd odcinek numer jeden rzeczywiście zaciekawia, a tym, dla których binge-watching to chleb powszedni, zapala się dobrze znana lampka „a może jeszcze jeden odcinek… lub pięć?”. Niestety, w kilku kolejnych epizodach tempo zwalnia, a fabuła zdaje się być prowadzona nieco zachowawczo. Momentami daleko jej do ambitnego dramatu postapo i wydawać by się mogło, że to kolejne amerykańskie teen drama, rodem z kanału CW – sieci telewizyjnej, która w ostatniej dekadzie zasłynęła takimi tytułami jak „Pogoda na miłość”, „Plotkara”, czy „Pamiętniki wampirów”. Co więcej, „The Rain” nie koniecznie niesie za sobą tak duży powiew świeżości jak oczekiwano. Wystarczy nawet pobieżna znajomość problematyki serii „Niezgodna”, młodzieżowego hitu sprzed kilku lat, aby dopatrzyć się podobieństw.
Bezsprzeczną siłą wszystkich produkcji oryginalnych Netflixa jest jednak ich wykonanie. W warstwie wizualnej i dźwiękowej zatem, propozycja duńska jest w stanie mierzyć się z najlepszymi. Zdjęcia chwilami wręcz zachwycają, przede wszystkim ze względu na doskonałe oświetlenie, ale są także w stanie zmrozić krew w żyłach. Krajobraz po katastrofie to zazwyczaj spora gratka dla speców od efektów specjalnych i scenografów, którzy i tym razem, wyludniając Kopenhagę czy budując na granicy ze Szwecją wysoki mur, stworzyli obrazy, których nie sposób wyrzucić z pamięci. Młodzi aktorzy radzą sobie na takim tle całkiem nieźle i jedynie kilka niekoniecznie trafnie napisanych dialogów lub monologów brzmi w ich wykonaniu nieco sztucznie. W przeciwieństwie do licznych opinii jakoby serial był nudny, a fabuła nieprzemyślana (miejscami podzielam to zdanie), obdarzam Duńczyków zaufaniem na kolejny sezon. Koniec końców trudno się było bowiem od „The Rain” oderwać, a młodzieżowe postapo to jednak gatunek wciąż należący do tych bardziej „pleasure”, być może nawet z przedrostkiem „guilty”. A z takich się nie wyrasta, wręcz przeciwnie, darzy niezrozumiałym sentymentem.
Ocena po pierwszym sezonie: 7/10