Jako Michael Scott w The Office Steve Carrell pokazał nam swój komediowy talent aktorski, i jego umiejętność do stworzenia bohatera kompletnie odklejonego od świata i norm społecznych, pozbawionego większych emocji poza wybujałym ego i stałą potrzebą udowadniania swojego autorytetu przed innymi. Oczywiście aktor dawno już odszedł od tej persony, niemniej mnie dalej zaskakuje on tym, jak płynnie i sprawnie przeszedł do działu z rolami dramatycznymi. Zeszłoroczne, jak to mawiają za sadzawką criminally underrated Last Flag Flying było rozgrzewką przed tym, co miał on nam pokazać w Moim pięknym synu.
Film Felixa Van Groeningena, choć dziwaczny reżysersko (czasem kręcony z pomysłem, czasem przy użyciu najbardziej podstawowych planów i kontrplanów), nie stara się zbyt sztampowo opowiadać o temacie uzależnienia od narkotyków. Belg nie sięga po naturalizm, którym niegdyś epatowały nas takie klasyki jak Trainspotting czy Requiem dla snu. W ogóle same narkotyki są ledwo w jego obrazie widoczne, bo to nie one znajdują się w centrum tej historii.
Utkany z dwóch autobiograficznych książek Nica i Davida Schaffów, Mój piękny syn składa się z gęsto splecionych głosów ojca i syna. Jest to osiągnięte przede wszystkim dzięki przemyślanemu montażowi, który przy pomocy muzyki pozwala płynąć historii o ojcowsko-synowskiej miłości przez czas i miejsca. Ich relacja jest w filmie tak centralna, że wręcz wypycha ona wszelkich innych bohaterów poza kadr. Jednocześnie, to właśnie ludzie z tła muszą naprowadzić bohaterów na właściwe tory w ich zniszczonej relacji.
Dzięki temu filmowi, a także Lady Bird oraz Call Me by Your Name Timothée Chalamet wyrasta nam być może po cichu na twarz zagubionego pokolenia, które pomimo finansowej stabilności i ułatwionej przez rodziców egzystencji nie może znaleźć duchowego spokoju. Mój piękny syn, choć może robi to w zbyt interwencyjny sposób, przestrzega przed tym, że nawet idealnym dzieciom życie może się nagle wykoleić.
Jednak dla mnie Mój piękny syn to przede wszystkim film o odcinaniu pępowiny, wypuszczaniu swojego dziecka w świat i godzeniu się z tym, że nie da się wyreżyserować całego ich życia. Steve Carrell jest świetny w wyrażaniu ambiwalentnych uczuć z tym związanych. Jego występ jest dla mnie przede wszystkim masterclassem w wyrażaniu emocji poprzez ukrywanie ich – przed synem, sobą samym i przed widzem.
Ocena: 7/10
Filmu jeszcze nie oglądałam, bo chciałam najpierw przeczytać książki. Również gorąco polecam, niesamowicie poruszająca i dobrze napisana historia. W dodatku mamy tutaj obraz sytuacji z perspektywy ojca i syna osobno.
Zarówno film, jak i książka bardzo mi się podobały – książka bardziej mnie wciągnęła i pozwoliła poczuć więcej emocji, a film pięknie dopełnił wizualnie 🙂
Film rewelacja, ale książki były wstrząsające o tyle, że mamy dwie perspektywy – ojca i syna. momentami czytało się to ciężko, bo bardzo wzruszające świadectwo… ale polecam z całego serca!