Początek filmu to klasyczne wprowadzenie, w którym bohater zwraca się do widzów, opowiadając o swojej karierze i ukochanym Nowym Jorku. Łamanie czwartej ściany to już podstawa nie tylko w filmach biograficznych. Następnie przenosimy się do roku 1999, w którym to najstarszy syn spotyka się z ojcem, Johnem Gottim w więzieniu podczas widzenia. Charakteryzacja głównego bohatera jako zniszczonego już człowieka, odsiadującego wyrok pięciokrotnego dożywocia, jest niewielka, ale to nie umniejsza roli samego Travolty w roli gangstera. Nadal bije od niego poszanowanie i wpływowość.
Kolejne wątki to retrospekcje, w których widz obserwuje jego dojście do władzy. Bohater, początkowo działający na zlecenia rodziny Gambino powoli pnie się po drabinie kariery. Krótkie, kilkunastominutowe scenki to podstawa, złożona z całego filmu „Gotti”. Szkoda, ponieważ bogate życie gangstera obfitowało w wiele istotnych wątków, zarówno legalnej, jak i nielegalnej działalności w mieście. Zabrakło mi chociażby obrotu narkotyków, którymi brzydził się handlować sam Gotti, ale jego najbliżsi poplecznicy wręcz przeciwnie.
Postaci drugoplanowe są miałkie i niezbyt zapadają w pamięć. Wyjątkami są Kelly Preston w roli Victorii, żony Johna, przeżywającej własną tragedię i próbującą odnaleźć się w mafijnym półświatku oraz Stacy Keach jako Neil Dellacroce, poczciwy mentor bohatera. Nie sprawdza się zarówno Spencer Rocco Lofranco jako Junior, jak i w kluczowych momentach – oskarżeń, zatrzymań, rodzinnych waśni – sam John Travolta.
Produkcja nie porywa. Jest to klasycznie skrojona historia biograficzna z urywkami w istotnych latach życia bohatera i jego kariery. Brak tutaj napięcia czy jakichkolwiek scen kina gangsterskiego, które zapadłyby w pamięci. Scenariusz autorstwa Leo Rossiego („W grę wchodzi gruba forsa”) i Lema Dobbsa („Rozgrywka”, „Reguła milczenia”) jest dziurawy jak ser szwajcarski. Wieje nudą, a seans mija wręcz na nużącym oglądaniu krótkich scenek z kilkunastu lat życia Gottiego. Kulą u nogi okazują się także motywy muzyczne, które niezbyt dobrze wpasowują się w przedstawiane losy. Nie pomaga nawet wykorzystanie materiałów archiwalnych z procesu i pogrzebu gangstera. Reżyseria Kevina Connolly’ego, znanego głównie jako aktor z serialu „Ekipa”, pozostawia wiele do życzenia. Sam John Travolta z każdym kolejnym kadrem staje się własną karykaturą. Szkoda.
Ocena: 3/10