Chyba wszyscy zgodzimy się ze stwierdzeniem, że rok 2020 z każdym mijającym miesiącem staje się coraz bardziej tragiczny, a miejscami po prostu dziwny. Bo jak inaczej określić czas, gdy równocześnie mamy do czynienia z epidemią, masowymi protestami na całym świecie i kandydaturą Kanyego Westa na prezydenta stanów zjednoczonych?
W tym całym szaleństwie utraciliśmy również ulubioną formę eskapizmu wielu czytelników tego tekstu- kino. Po przełożeniu wielu największych festiwali filmowych, w tym nowych horyzontów, byłem osobiście przekonany, że w te wakacje nie doznam zbyt wielu filmowych uniesień. Jednakże w momencie, gdy moja nadzieja sięgnęła poziomu bliskiego zera, znikąd nadeszła wieść, że Octopus Film Festival, samozwańczy „najbardziej nieokrzesany festiwal filmowy w Polsce”, ostatecznie odbędzie się we wcześniej zapowiedzianym terminie! I w ten sposób niezwykle szybko (od oficjalnej zapowiedzi do rozpoczęcia imprezy minął nieco ponad miesiąc), spontanicznie, ale pełen wigoru i dobrych wspomnień z poprzedniej edycji, zebrałem grupę znajomych by stawić czoła gdańskiej celebracji kina gatunkowego w warunkach bardzo specjalnych. Udało mi się obejrzeć wszystkie filmy z konkursu głównego i wziąć udział w przynajmniej jednym pokazie z każdego z cyklów tematycznych, więc po tym przydługawym wstępie zapraszam na relację.
O organizacji słów kilka
Zasadniczym problemem, który jawił się w głowach wszystkich zainteresowanych festiwalem, była kwestia obostrzeń bhp w dobie epidemii Covid-19. Jak impreza, która w zeszłym roku cechowała się pokazami w małych, klimatycznych salach, przetrwa test rygorystycznych ograniczeń związanych z ilością osób, odległością między uczestnikami i generalnym reżimem sanitarnym? Otóż wyszło naprawdę dobrze.
Zamiast kilku mniejszych sal postawiono na przystosowanie do projekcji dwóch pomieszczeń halowych oraz dwóch przestrzeni plenerowych, dorzucając dodatkowo nowość w postaci kina samochodowego.
Klub B90, Dok Cesarski, Plener 33 i Hala c w Amber expo- wszystkie te miejsca łączył bardzo dokładny reżim sanitarny. Przed wejściem na teren projekcji każdy uczestnik miał obowiązek odkazić dłonie, a brak maseczki oznaczał niewpuszczenie na seans. W zamkniętych przestrzeniach leżaki i krzesła ustawiono w przepisowych odstępach, a pojemność B90 została zmniejszona o połowę względem zeszłego roku.
Wjeżdżając natomiast do kina samochodowego, każda osoba musiała poddać się pomiarowi temperatury.
Widać więc, że „Ośmiornica” dostosowała się całkiem sprawnie do dynamicznie zmieniającej się sytuacji epidemiologicznej w kraju, szczególnie biorąc pod uwagę jak mało czasu musieli mieć organizatorzy na implementację takich rozwiązań. Pod tym względem nie można im nic zarzucić.
Cykle pokazów
Octopus nie jest może festiwalem na skalę Nowych Horyzontów, ale tegoroczna, trzecia już edycja, pozwoliła mi na obejrzenie 21 filmów w 6 dni. Repertuar w 2020 przeszedł wyraźnie w stronę horrorów, które przejęły pałeczkę od zeszłorocznego kina sci-fi. Nie oznacza to jednak, że zabrakło różnorodności i szans na zapoznanie się z całym spektrum tak zwanego kina gatunkowego.
Poza konkursem głównym, o którym więcej za chwilę, uczestnicy mogli wziąć udział w pokazach w ramach kilku cyklów tematycznych:
- Wiedźmy– Przegląd filmów o czarownicach i innych kwestiach okultystycznych. W kontekście tematyki festiwalu zdaje się oczywistością, dlatego bardzo cieszy fakt, że organizatorom udało się utrzymać zdrowy balans między klasyką (ponadczasowe „Haxan”, kultowa „Suspiria” Dario Argento), a współczesnymi ulubieńcami (wielce wpływowy „Blair Witch Project”, przewspaniale kampowa „Czarownica miłości”). Jednak perełką tej kategorii okazał się pokaz „The VVitch” w harcerskiej bazie obozowej „Morena”. Na film prowadziła wąska, ciemna dróżka między drzewami, którą lekko oświetlały poustawiane gdzieniegdzie pochodnie. Przewspaniała atmosfera grozy ogarniała widzów na długo przed rozpoczęciem projekcji i trzymała do samego jej końca, blisko którego czekała nas jeszcze wizyta Czarnego Filipa, mrocznie spozierającego na festiwalowiczy z pobliskiego pagórka. A skoro o tym mowa…
- Pokazy specjalne– „The VVitch”, było jednym z trzech pokazów specjalnych- cyklu, który stał się już niejako wizytówką festiwalu. Po raz trzeci, jako niejakie otwarcie imprezy, mogliśmy uświadczyć filmu z lektorem na żywo i, choć dla wielu nic nie pobije zeszłorocznego „Pulp Fiction” z udziałem Krystyny Czubówny oraz Tomasza Knapika, „Komando” czytane przez Piotra Cyrwusa porwało publiczność. Znów nawiązano również współpracę z klubem Plenum, w którym tym razem pokazywano kultowego „Predatora” z Arnoldem Schwarzeneggerem. Osobiście odpuściłem sobie ten konkretny punkt programu, jednak zdjęcia pokazują, że w przeciwieństwie do zeszłorocznej projekcji „Mortal Kombat”, tym razem postarano się o klimatyczny wystrój przypominający realia filmu i wprowadzający w odpowiedni nastrój tych, którzy zdecydowali się przeżyć batalię w dżungli na festiwalu. Chętnych było jednak bardzo wielu, wnioskując po rekordowej szybkości wyprzedania się biletów. Niestety, w tym roku ze względu na obostrzenia sanitarne zrezygnowano z pokazu ukrytego (nieznany film, w lokalizacji ogłaszanej na chwilę przed jego projekcją).
- We are the future– Kolejną kategorią były filmy o tematyce okołopunkowej. Każdy fan tej subkultury na pewno doceniłby szansę na obejrzenie kultowych „Repo mana”, „Suburbii”, czy „Dziewczyny z doliny” z młodym Nicolasem Cagem. Osobiście udało mi się zobaczyć jedynie dwa z oferowanych filmów- dokument „Upadek zachodniej cywilizacji” oraz, dający mi pretekst do napisania kilku słów o kinie samochodowym, „Powrót żywych trupów”.
- Kino samochodowe– Decyzja o podróży do Gdańska autem była spontaniczna i przyznam, że częściowo podyktowana chęcią sprawdzenia tej kategorii pokazów festiwalowych. Zlokalizowane na parkingu przy Amber expo, funkcjonowało bardzo dobrze- sprawny wjazd i wyjazd, duży ekran wyraźnie widoczny z każdego miejsca postoju i dźwięk nadawany na falach fm. No i oczywiście, największy plus- doborowe towarzystwo wewnątrz komfortowego polo 1.4 z 1999 w automacie.
- Retrospektywy – Każdy szanujący się festiwal oferuje w programie jakąś formę retrospektywy mniej lub bardziej znanych reżyserów. W tym roku organizatorzy postanowili przybliżyć uczestnikom dorobki dwóch raczej nieznanych w naszym kraju autorów. Obaj panowie byli gośćmi online wydarzenia, przez co zainteresowani mieli okazję posłuchać rozmów z nimi za pośrednictwem livestreamów na facebooku.
Pierwszym z nich był Richard Stanley, twórca znany fanom science fiction głównie ze względu na filmy „Hardware” i „Diabelski pył” (oba pokazywane na festiwalu). Po wielkiej batalii ze studiem podczas produkcji własnej adaptacji „Wyspy doktora Moreau”, odszedł w cień systemu Hollywoodzkiego, skupiając się na twórczości dokumentalnej. Jego wielkim powrotem w blask reflektorów okazał się wydany u nas tylko na DVD „Kolor z przestworzy”, którym zjednał sobie krytyków i fanów oryginalnego opowiadania H.P. Lovecrafta. I właśnie jego projekcja w klubie B90 była główną atrakcją całej inicjatywy.
Bardziej wyrazistym autorem okazał się być jednak drugi z panów, Febrice du Welz. Ten raczej nieznany w naszym kraju Francuski reżyser, którego 3 filmy można było obejrzeć w ramach przeglądu, definitywnie nie przejmuje się tym, czy trafi do szerokiej publiki. Bezkompromisowe obrazy „Vinyan”, jak i niecodzienne przedstawienie miłości w „Allelui” zdobyły wśród zgromadzonych na salach tylu samo zwolenników jak i przeciwników. Od razu nasuwa to skojarzenia z innymi kontrowersyjnymi twórcami współczesnego kina jak Lars von Trier czy Gaspar Noe. Po zapoznaniu się z jego twórczością muszę przyznać, że, choć czasem zdaje się szokować tylko, by wywołać w widzu obrzydzenie, jego najnowszy film „Adoracja”, o którym więcej w omówieniu konkursu głównego, okazał się niezwykle dojrzałym emocjonalnie obrazem, który pokazuje, że być może wkrótce zasłuży na miejsce obok bardziej znanych prowokatorów kinematografii europejskiej.
- Filmy najlepsze z najgorszych– Organizatorzy Octopusa już od pierwszej edycji wydarzenia, przyzwyczaili uczestników, że interesuje ich całe spektrum kinematografii, zaliczając do niego filmy wybitne, jak i te wybitnie tragiczne. Po raz kolejny obdarowali Michała Oleszczyka (znanego z prawdopodobnie najlepszego polskiego podcastu o tematyce filmowej- Spoilermaster) przestrzenią programową do zaprezentowania najgorszych filmów wszechczasów w ramach autorskiego cyklu Malinobranie. Należy w tym miejscu przyznać, że oglądanie takich gniotów jak „Duchy tego nie robią” czy „The love machine” na wypełnionej po brzegi sali (praktycznie każdy pokaz był wyprzedany) ma w sobie jakiś urok dający satysfakcję często większą niż niejeden naprawdę dobry film. Podobną „wrażliwość artystyczną”, reprezentuje obchodząca w tym roku swoje dziesięciolecie inicjatywa VHS Hell live, która zagościła na imprezie już trzeci rok pod rząd. Niezaznajomionym z tym wspaniałym projektem już śpieszę z objaśnieniem- są to cykliczne pokazy filmów klasy B, mające służyć za hołd amerykańskiemu kinu grindhouse i włoskiemu dorobkowi gatunkowemu z jedną małą zmianą: mianowicie cały urok „kasetowego piekła na żywo” mieści się w tej ostatniej części nazwy, to jest, w improwizowanym, wymyślanym na bieżąco wraz z akcją prezentowanych obrazów, wkładzie lektorskim. Oba cykle po raz kolejny skradły moje serce, ponieważ czuć w nich wielką kinofilską miłość i chęć zarażenia nią coraz to większej ilości osób.
Pozostaje jeszcze konkurs główny w ramach którego, dane mibyło obejrzeć 9 premierowych, niepokazywanych wcześniej w Polsce filmów z Europy i Ameryki (zadziwia brak reprezentacji krajów Azjatyckich, które przecież zawsze przodowały w sferze kina gatunkowego), ale o nim będziecie mogli przeczytać w oddzielnym tekście.
Kończąc, chciałbym jeszcze raz wyrazić swój podziw dla organizatorów festiwalu. Impreza od pierwszej edycji emanowała niebywałymi pokładami miłości do kina wszelkiej maści i niezmiernie cieszy, że mimo tak specyficznej sytuacji na świecie, udało im się już po raz trzeci stworzyć niesamowite wydarzenie, które mogło ponownie porwać całe rzesze zarówno kinofilów jak i ludzi dopiero zaczynających swoją przygodę z filmem. Oczywiście, było kilka potknięć natury technicznej jak kłopoty z pierwszym pokazem plenerowym, czy wadliwe udźwiękowienie w klubie B90, które udało się naprawić już pierwszego dnia trwania imprezy, jednakże bledną one w kontakcie z ilością wspaniałych wrażeń, których dostarczyła tegoroczna odsłona wydarzenia. W momencie, gdy piszę ten tekst, właśnie potwierdzono, że w przyszłym roku „Ośmiornica” powróci w dniach 3-8.08. Już czekam z wypiekami na twarzy i odłożonymi pieniędzmi.
Łukasz Mikołajczyk