Koncerny farmaceutyczne otaczają nas zewsząd. Szczególnie mogą to odczuć osoby oglądające telewizję, torpedowane przez reklamy najróżniejszych środków, tabletek i maści. W debacie publicznej w opozycji stawiana jest medyczna marihuana. Nadszedł czas, kiedy temat ten przesiąkł do kina. Niestety w filmie „Raz się żyje” nie wybrzmiewa on tak mocno, jak sugerowali twórcy i trailery.
Choć reżyser Nash Edgerton zebrał naprawdę przyzwoite grono aktorów, w tym swojego brata Joela, to są oni wszyscy grubymi nićmi szyci. Początkowo relacje między bohaterami są proste. Wraz z przybywającymi na ekranie charakterami, widz będzie coraz bardziej zmieszany. Wątki zaczynają się i urywają w dziwnych momentach. Cieszmy się, że od początku do końca jest nam dane śledzić chociaż główną postać Harolda (David Oyelowo).
Harold zawsze kierujesię swoimi zasadami. Jest sprawiedliwy i wierzy w proletariackie idee swojego ojca – praca i cierpliwość zaprocentuje, zwłaszcza w Ameryce. Ślepe zaufanie do swojego przyjaciela (choć nie wiem czy to odpowiednie słowo), a zarazem szefa koncernu i producenta pigułek Cannabax Richarda Ruska (wspomniany Joel Edgerton), krok po kroku prowadzi Harolda do statusu przegranego życia. Tracąc grunt pod nogami, w końcu decyduje wziąć sprawy w swoje ręce.
Na papierze punkt kulminacyjny filmu wydaje się być zabawny. Z jednej strony Harold ląduje w Meksyku poszukiwany przez Czarną Panterę, tamtejszy kartel narkotykowy. Z drugiej – przez amerykańskich wysłanników Richarda Ruska. Jednym zależy aby był martwy, innym aby przeżył. Wygląda to na odpowiednią kanwę do opowiedzenia zabawnej historii, ale zbyt wiele elementów w filmie nie zagrało. Gagi nie śmieszą, jeśli w ogóle tam są. Żadna z postaci nie wyróżnia się na tle innych, choć w składzie mamy m.in Charlize Theron czy Amandę Seyfried. Do gatunku komedii reżyser dolewa zbyt dużo melodramy, a liczni, bezimienni chłopcy ze spluwami, takiego problemu nie rozwiążą.
„Gringo” (oryginalny tytuł produkcji) ogląda się nijak. Nie zaangażuje, nie zaskoczy, nie rozbawi. Nie jest też aż tak zły, aby widz musiał sięgnąć po tabletki konopne w ramach pofilmowego „kaca”. Scenariusz nakazał bohaterom podejmować absurdalne lub nielogiczne decyzje. Jeśli ktoś lubi je wyłapywać, wtedy może iść do kina.
4/10