Capital of Rock okazało się jednym z najbardziej udanych artystycznie wydarzeń całych dotychczasowych obchodów Europejskiej Stolicy Kultury. Cegiełkę dołożyli oczywiście wszyscy, w szczególności tak samo amerykańscy, jak profesjonalni i energetyczni Limp Bizkit. Jednak to gwiazda wieczoru rozgrzała widzów do czerwoności.
Rammstein jest uznawany za jeden z tych zespołów, który trzeba obejrzeć na żywo, żeby w pełni zrozumieć jego klasę. Po występie na Stadionie Miejskim we Wrocławiu, trzeba się z tym zgodzić. Nikt nie rozruszał tak ponad 40-tysięcznej publiki jak Till Lindemann i ekipa. 1,5 godziny muzycznej magii? Niekoniecznie, bo nie do końca o muzykę, która bez wątpienia jest znakomita, tutaj chodzi. Bardziej bowiem chodzi o spektakl, który jest dopracowany do absolutnej perfekcji. Każdy fajerwerk, każdy element ogniowy musi tutaj zadziałać i musi zadziałać w odpowiednim momencie. W przeciwnym razie nie tylko zdrowie, ale życie Tilla mogłyby być zagrożone. Jednak nie było tak naprawdę żadnego zagrożenia.
Co było? Magiczna prezentacja popisów pirotechniki połączona z pokazem oświetleniowym oraz mitycznym już przy okazji występów Rammstein ogniem. Oczywiście tym, co nakręcało ten, ośmielę się użyć tego słowa, teatr była muzyka. Znamy te utwory, nierzadko słuchaliśmy i bawiliśmy się przy nich. Du hast czy zagrana na bis Amerika to już klasyka industrial rocku, bo tam wedle ekspertów nazywa się gatunek, który uprawia Rammstein. Jednak moc tych utworów, wykonanych zresztą w tempie, perfekcyjnie i z energią sceniczną, którą Lindemann czerpie chyba prosto z Niebios, zostałaby osłabiona, gdyby prezentacja nie była tak genialnie zainscenizowana.
Dlatego właśnie w tytule wskazałem, że Rammstein może być najlepszym koncertowym zespołem świata. Niekoniecznie jest najlepszym zespołem w ogólności. Myślę, że sam wskazałbym dobrą piątkę, które preferuje bardziej. Jednak ich koncerty nie pozwalają o sobie zapomnieć. Jak mi powiedziała osoba z muzycznie zupełnie innych klimatów koncert Rammstein dożywotnio pozostanie dla mnie najbardziej efektownym widowiskiem ever (dzięki Elu!). Lepiej bym tego nie ujął.
Maciej Stasierski