Najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego bije rekordy oglądalności, wzbudza kontrowersje oraz wiele debat związanych z tematyką „Kleru”. To jeden z najważniejszych obrazów tego roku, więc postanowiliśmy się w ramach redakcji podzielić wrażeniami o nim. Oto one!
Maciej Stasierski: Przed pójściem na nowego Smarzowskiego warto zapomnieć o fałszywym zwiastunie i dziwnym plakacie, a otworzyć swój umysł na kolejny popis inteligencji świetnego twórcy, któremu chyba zwyczajny byłoby głupio zrobić film w stylu Patryka Vegi. Smarzowski uderza mocno, ale nie jest to tabloidowe uderzenie w hierarchię, a bardziej w #polskość, postrzeganą w „Klerze” dość uniwersalnie. Jest to też uderzenie w ludzką naturę, słabości każdego człowieka, rozpisane na 3 równie ważne, świetnie poprowadzone historie. W rękach innego reżysera każdy z tych bohaterów mógłby stać się chodzącym stereotypem, a opowieści byłyby zbiorem jednoznacznych schematów. Tymczasem Smarzowski wraz z czwórką swoich wyśmienitych aktorów zaprezentowali bardzo ważny, ale co istotne także artystycznie satysfakcjonujący rys rodzimego społeczeństwa. Najlepszy Smarzol od czasów „Domu złego”.
Maciej Rydel: Bez względu, którą grupę społeczną Wojciech Smarzowski bierze na widelec, uważam że warto oglądać jego dzieła w kinie. Bowiem popularny „Smarzol” oprócz niepodważalnej renomy, co ważniejsze, wyrobił sobie indywidualny styl. I choć po prześmiewczym zwiastunie zarzucano mu zapędy znane z filmów Patryka Vegi, to ponownie nie zawiódł on widowni. Owszem, było coś dla tych, którzy śmiali się do rozpuku podczas materiału promującego dzieło, ale Smarzowski nie wybrał tej ścieżki jako leitmotivu. Uderza raczej w ciemniejsze i poważniejsze tony kościoła katolickiego. Nie skupia się jednak na krytyce całej instytucji, a raczej obnażeniu słabości, które posiada każdy z nas, ganz egal na wykonywany zawód. Tym sposobem poznamy m.in. nauczyciela, przedsiębiorcę czy, nazwijmy to, głowę rodziny. Jakie noszą w sobie winy i czy są nimi słusznie obarczani? Takie refleksje przyjdzie nam rozważyć po seansie.
Kasia Wójcik: Kto czuje się rześko i w pełni sił po seansach filmowych sygnowanych nazwiskiem Wojtka Smarzowskiego, musi mieć w sobie coś z masochisty. I choć dwugodzinna wizyta w kinie na jego najnowszym tytule, to w przeważającej części powtarzanie samemu sobie niczym mantrę „jaki to jest dobry film”, końcówka nie pozostawia złudzeń, że mistrz ciężkiego kalibru filmowego jest w najlepszej, jedynej w swoim rodzaju formie. „Kler” to obraz krytyczny współczesnego polskiego duchowieństwa, ale nie obraźliwy. Wyważenie pomiędzy zaszokowaniem widza, rozbawieniem i skłonieniem do refleksji, nie może się tu równać z żadną poprzednią produkcją Polaka. Reżyserowi
(i scenarzyście w jednym) należą się gromkie brawa przede wszystkim za napisanie niezwykle niejednoznacznych postaci, które na zmianę przyciągają i odpychają, by koniec końców odsłonić swoje prawdziwe oblicze i krótko mówiąc, pstryknąć widza w nos. Przy tak skonstruowanym scenariuszu, wyborze prawdziwej śmietanki obsadowej, trudnej tematyce, ogromnym rozgłosie, przede wszystkim tym początkowym, negatywnym, o charakterze nagonki wręcz – „Kler” nie mógł się nie udać.
Dziękuję za redakcyjny wielogłos na temat filmu „Kler” Wojciecha Smarzowskiego. Dzisiaj wieczorem usłyszałem opis filmu w korespondecji z Polski radia Deutschlandfunk sporządzoną przez niejakiego Kellermanna Floriana.
Według niego i dodanych / umieszczonych w korespondendcji komentarzy to opis 1:1 sytuacji w polskim Kościele Katolickim. Podana została informacja o liczbie ofiar księży pedofili i o organizacji, która ich reprezentuje. Człowiek z tej organizacji zapewniał, że będzie uparcie reprezentował interesy zgłaszających się do niego poszkodowanych „do końca świata i jeden dzień dłużej”. Poinformowano też o jakimś procesie z pozwania kobiety-ofiary jednego z księży lub hierarchów kościelnych. I oczywiście o napastliwej krytyce ze strony kontrolowanych przez rządzącą partię PiS mediów. Jednym słowem reżyser i twórcy filmu odsłonili według tej relacji prawdę o bagnie w polskim Kościele.
Dzięki Państwa recenzjom mogłem wyrobić sobie znacznie bardziej wyważone zdanie na temat tego filmu niż gdybym wpadł na pomysł przyjęcia korespondencji Kellermanna za miarodajną. Z pozdrowieniem z sąsiedniej Germanii