Tak barwnej osobowości na deskach Teatru Polskiego dawno nie było. Marcin Czarnik (ur.1976), absolwent warszawskiej Szkoły Teatralnej, zawsze działa hipnotyzująco na publiczność. Jedną z jego najlepszych kreacji była rola Lafcadia w „Lochach Watykanu” we wrocławskim „Teatrze Współczesnym”, za co otrzymał w r. 2004 nagrodę dla młodego aktora na Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. W obecnym sezonie, po dwuletnim pobycie w Gdańsku, ponownie znalazł się we Wrocławiu, tym razem nie na występach gościnnych, lecz jako członek nowego zespołu Teatru Polskiego, budowanego przez Krzysztofa Mieszkowskiego. Aktualnie, poza rolą Konrada w „Dziadach. Ekshumacja”, wystąpi jako Don Juan w sztuce Horvatha (premiera – 29 marca).
Czy Twoja rola w „Dziadach. Ekshumacja” jest dla Ciebie tylko wyzwaniem aktorskim, czy też chcesz przekazać widzom coś więcej?
Tak jak nikt w Polsce, tak i ja, nie jest w stanie żyć bez świadomości czasów, o których mowa w spektaklu (od końca II wojny światowej aż po czasy współczesne z zaakcentowaniem okresu PRLu – przyp. redakcja).
Wpłynęły one na każdy dzień współczesnych Polaków. Odcisnęły się w tym, jak zachowujemy się w urzędach, jakich mamy polityków. Miały wpływ na nasze codzienne sprawy, codzienne życie. Nasza historia ma wpływ na dzisiejszy dzień. Tu należałoby zapytać, czym jest historia?
Niedawno widziałem świetny program z Bartoszewskim. Powiedział w nim, że historią jest właściwie to, co się działo wczoraj, a zatem to, co przed chwilą powiedziałem, również już jest historią. „Dziady: Ekshumacja” są więc spektaklem o rzeczach, które kształtują nas dzisiaj.
Czy mesjanizm jeszcze żyje w polskiej kulturze?
Istnieje. Tyle, że w tym momencie jest wartością, którą do swojej politycznej gry wykorzystuje obecna, rządząca formacja polityczna. W Polsce czci się tylko zmarłych. Nie szanuje się za to zdolnych, zdrowych i powiedzmy bogatych. Tacy ludzie wyjeżdżają z kraju, bo nie znajdują tu dla siebie miejsca. Dlaczego Balcerowicz wyjeżdża i nie będzie pracował w tym kraju? Jeden z największych fachowców od ekonomii, który sprawił, że ten kraj nie skończył tak jak Węgry, gdzie ludzie rzucają kamieniami w policję, nie radząc sobie z ekonomicznymi zmianami. A my, mając człowieka, który przeprowadził takie reformy bezkrwawo, pozwalamy, by obecny rząd się go pozbył. W Polsce nie ceni się bohaterów. Ceni się ofiary, czasami zupełnie bezsensowne.
A czym jest aktorstwo, abstrahując od kwestii społecznych? Dla Ciebie i ogólnie jako sztuka.
Jako sztuka…W szkole słyszałem kiedyś takie pytanie: czy aktor jest twórcą, czy odtwórcą? Znam aktorów, którzy są odtwórcami, ja chciałbym być twórcą. Trudno mi się wpisać w coś, co mnie nie dotyczy. Równocześnie wstydzę się wchodzić na scenę, wstydzę się ludzi, a najbardziej to wstydzę się takich sytuacji kiedy nie mam nic do powiedzenia. Wolę wtedy nie wychodzić na scenę by zaoszczędzić sobie takiego teatru. Niestety, taki też się zdarza.
W każdym razie aktorstwo jest dla mnie…moim życiem. O Jezu, jak to zabrzmiało! (śmiech)
Czy byłbyś w stanie zagrać tradycyjnego, mickiewiczowskiego Konrada?
Sam nie wiem. Wtedy był to polityczny tekst, odnoszący się do osób żyjących. Miał zupełnie inne znaczenie niż dzisiaj. Z pewnością mógłbym mówić tym tekstem, ale o rzeczach, które teraz coś dla mnie znaczą. Kiedyś już brałem w czymś takim udział. Wraz z Jankiem Klatą robiliśmy w Gdańsku „Hamleta”. Posługiwaliśmy się co prawda tekstem Szekspira, ale wszystko było związane z rzeczami nam o wiele bardziej bliższymi niż czas, w którym żył Szekspir.
Zawsze grasz niezwykle wyraziste i kontrowersyjne postacie. Buntowniczy i pozbawiony zasad Lafcadio, zaskakujący Konrad o dyskusyjnej przeszłości. A jaki będzie Don Juan, w którego wcielisz się pod koniec miesiąca?
Z pewnością nie będzie takim, jakiego wszyscy oczekują. Z założenie nie jest to Don Juan, jakiego znamy. To człowiek, którego zmieniła wojna, ponieważ na niej uświadomił sobie, że kogoś zranił. Kogoś, kogo być może kochać, chociaż nie wiem czy jest w stanie zaznać to uczucie. W każdym razie, nie jest to z pewnością ten Don Juan, którego się oczekuje. Jedyne czego bym chciał, to by był prawdziwy.
A czy coś łączy te postacie? Hamleta, Lafcadia, Konrada, Don Juana. Jeśli tak, to co?
Są to takie osoby, które nie chcą się pogodzić z obłudą, chociaż często sami nie są bez winy (ale, tak naprawdę, nikt nie jest bez winy). Dodatkowo są to ludzie, którzy dla poszukiwania prawdy często wiele poświęcili – wywracali się, sami sobie kłamali. Ich pragnieniem jest iść przez życie świadomie i na wyprostowanych nogach. I dlatego walczą.
A co masz w sobie takiego, że reżyserzy tak często dają Ci role buntowników?
Nie wiem (śmiech)
A nie chciałbyś zagrać innej roli, na przykład czy mógłbyś zagrać Księdza Piotra w „Dziadach” Demirskiego?
Wczoraj się nad tym zastanawiałem. W tych „Dziadach” na pewno byłby to inny Ksiądz Piotr niż Rafała (Kronenbergera – przyp. red.) Na pewno. Jestem też przekonany, że do widza należy ocena, czy te postacie są wszystkie podobne, czy ja grając je, wkładam w nie wspólny rys, związany z cechami mojej osoby. Być może ciągle śpiewam tę sama piosenkę, nie wiem. Ale myślę, że ciągnąłbym tę postać w moją stronę. Obecny Ksiądz Piotr ma swoje racje, ja bym poszukał jeszcze innych – swoich. Przez to byłby inny.
Jaka jest twoja wyśniona rola?
„Król Lear” (śmiech). Żartowałem. Mam małe doświadczenie z postaciami u Dostojewskiego i Czechowa. Chciałbym właśnie w czymś takim pogrzebać, poeksperymentować. Tym bardziej, że lubię tych autorów.
No i oczywiście mam nadzieję, że niedługo powtórzy się moje spotkanie z Krystianem Lupą. Bo spotkanie z tym człowiekiem jest doświadczeniem (albo tak powinno być) dla każdego aktora wstrząsającym i bardzo potrzebnym.
A w której roli do tej pory najlepiej się czułeś?
Trudno mi powiedzieć. Mam bardziej lubiane i mniej. Lubiłem bardzo Hamleta, bardzo tęsknię za Lafcadiem, niestety ani jego ani Hamleta nie będziemy grać. No i w „Dziadach” też bardzo lubię dobrze się czuję, ta postać jest mi bliska.
Czy aktorstwo może być sposobem na życie?
Nawet jest. Jest to bardzo wymagający zawód. Dzisiaj na przykład od rana jestem w teatrze i nie mogłem nawet zjeść obiadu, bo próbowałem od 11.30 do 17.30 non stop z przerwami na papierosy, a teraz jestem tutaj, na spektaklu i jeszcze muszę zagrać. Więc tak, jest to sposób na życie.
Czy aktorstwo to jakiś system wartości, sposób patrzenia na życie?
O tyle o ile, to jest moja trybuna, moja, jako człowieka. Odwołam się raz jeszcze do postaci Księdza Piotra. Rzecz nie w tym, by złe postacie usprawiedliwiać – jeżeli gra się potwora czy jakiegoś skurczybyka, to przecież nie należy go usprawiedliwiać, ale poszukać jakichś jego racji. Trzeba je odnaleźć w sobie i trzeba trochę się nim stać na chwilę i wtedy poniekąd ty się stajesz tym skurczybykiem. Chyba odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak.
A czy aktor w czasie wolnym chodzi do teatru?
Mało. Byłem teraz na premierze „Linczu”. Kiedyś jeździłem, bo teraz nie mam czasu. Skończyłem jedną rzecz i zaczęliśmy drugą, tak że cały czas jestem w teatrze. Chodzę, ale mało.
Rozumiem, że teraz jest to spowodowane brakiem czasu…
Kiedyś jeździłem na spektakle, które mnie interesowały – Janka Klaty, Krystiana Lupy. Dwa razy wybrałem się do Wałbrzycha zobaczyć spektakl Mai Kleczewskiej.
Jaką rolę, Twoim zdaniem, odgrywa we współczesnej Polsce teatr?
Za małą. Dziwi mnie, że na taki spektakl, jak „Dziady”, przychodzi mało ludzi. Ja bym bardzo chciał taki spektakl zobaczyć. Lubię teatr, który próbuje wyjść w jakiś dyskurs z widzem. Czy to estetyczny, czy etyczny. Dla mnie spektakl nie jest tylko sposobem spędzenia wolnego czasu, podczas niedzieli, po obiadku, po to, by w teatrze się rozluźnić. Jest dla mnie także narzędziem do dyskutowania na różne ważne tematy. Dziwi mnie to, że w sumie jest tak niewielu ludzi, którzy chcą w ten dyskurs wchodzić. Szkoda, bo jest wiele osób, które bym chciał do teatru zaprosić, ale oni wolą pójść do kina. Odnajdują tam to, co też mogli by znaleźć w teatrze, ale może nie wiedzą, że tak jest. Teatr im się widocznie niezbyt dobrze kojarzy. Przyznam się, że ja również różnie reagowałem na przedstawienia będąc w liceum. Czasami na spektaklach po prostu spałem, a czasami byłem zachwycony. Ale częściej spałem.
Czy teatr odgrywa tak niewielką rolę dlatego, że ludzie go nie doceniają, czy też może to teatr powinien wyjść do ludzi?
Może tak. Każdy teatr powinien mieć swoją grupę docelową, jakiś cel. To się na przykład udało w Rozmaitościach, choć nie wiem czy tak jest do tej pory. Mam nadzieję, że to się uda w Teatrze Polskim Krzysztofowi Mieszkowskiemu. Bardzo bym chciał, żeby tak się stało.
Czy masz jakieś rady dla osób, które chciałyby teraz kandydować do szkoły teatralnej?
Jedną. Głupio zabrzmi, ale to jest rzecz, którą mi powiedziała aktorka, gdy ja zdawałem do szkoły teatralnej. Beata Fudalej. Nie dostałem się za pierwszym razem, przez rok byłem w prywatnej szkole w Krakowie. I ona mi powiedziała coś takiego: „Marcin, słuchaj wszystkich i rób swoje”. To jest, że tak powiem, moje motto do dziś. Zalecałbym takie myślenie.
Czy bliższy jest Ci teatr, czy może… kino?
Teatr znam, film nie. Bardzo lubię kino i bardzo bym się chciał w tym sprawdzić, tylko że nie cenię polskiej kinematografii. Z wyjątkami małymi, takimi jak Krzysztof Krauze na przykład. Ale mam pecha. Dwa razy dostałem coś interesującego i dwa razy teatr wszedł mi troszeczkę w drogę, po prostu pokryły mi się terminy. I nie pcham się, dlatego też nikt mnie nie zna, bo ludzie filmu, niestety, nie chodzą do teatru, tylko organizują castingi, a ja się w castingach nie sprawdzam. Nie umiem sobie jakoś wytłumaczyć, że przez te pięć minut ja muszę być najlepszy. Że muszę komuś coś udowodnić. Mam nadzieję, że coś udowadniam grając w spektaklu. A to też wynika z faktu, że z kinematografią w Polsce jest krucho. O polskim teatrze dużo się słyszy na świecie, o polskim kinie do granicy z Cieszynem. Dalej już nie.