Tommy wchodzi do kwiaciarni. Ekspedientka pyta się, w czym może pomóc. Tommy, podchodząc do lady, wita się i prosi o bukiet czerwonych róż. Ekspedientka, witając się, przejawia zaskoczenie, nie zdając sobie sprawy, że to Tommy. Tommy potwierdza bycie Tommy’em i pyta się, ile kosztują. Ekspedientka odpowiada, że 18 dolarów. Tommy przerywa jej, podając jej pieniądze i mówi, żeby zatrzymała resztę. Wita się z psem siedzącym na ladzie, głaszcząc go. Ekspedientka mówi Tommy’emu, że jest jej ulubiony klientem. Tommy, wychodząc, dziękuje jej i się żegna. Koniec sceny. Początek legendy.
Narodziny legendy
Fragment pochodzący z „The Room” charakteryzuje obraz, jakim w 2003 roku uraczył nas Tommy Wiseau, reżyser, scenarzysta i odtwórca roli Tommy’ego w tej niszowej produkcji. Jest to jedna z licznych scen, za które „The Room” jest dzisiaj niezwykle rozpoznawalne i lubiane. Tym dziełem Tommy Wiseau pokazał światu, jaki potencjał drzemie w kiczowatych produkcjach oraz że najgorszy nie oznacza wcale najnudniejszy. „The Room” nie jest jednak pierwszą taką produkcją, której uboga jakość podbiła serca widzów. Niemożliwe jest wskazanie jednego filmu, który rozpoczął tę tyradę kiczu w kinematografii. Tandeta była obecna na dużym ekranie, od kiedy istniało kino. „Reefer Madness” z 1936 roku ze względu na „oryginalny” występ aktorski został okrzyknięty klasykiem kina, mimo bardzo nieprzychylnych recenzji. Żaden z takich dzieł nie pojawi się na żadnej gali nagród filmowych, poza Złota Maliną, jednak w porównaniu do wielu lepszych produkcji, nie zostaną one nigdy zapomniane.
Artysta „porażka”
Dlaczego jednak to „The Room” zyskał tak dużą rozpoznawalność w mediach i uzyskał status najlepszego z najgorszych filmów? Przyczynił się do tego kontekst produkcji oraz biografia samego Tommy’ego Wiseau, którą przybliża nam książka „The Disaster Artist” napisana przez Grega Sestero i Tom’a Rissela. Greg był współpracownikiem Tommy’ego oraz jego najlepszym przyjacielem, co pozwoliło mu na scharakteryzowanie reżysera. Mimo silnych więzi pomiędzy Gregiem a Tommy’em, wiele aspektów życia reżysera pozostaje do dzisiaj tajemnicą. Mimo to, sylwetka postaci Tommy’ego, prawdziwa oraz ta wykreowana w filmie „The Room” poruszyła światem. Tommy jest niezwykle tajemniczym i ekscentrycznym człowiekiem. Mówi z akcentem wschodnioeuropejskim, mimo, iż twierdzi, że pochodzi z Nowego Orleanu. Ubiera się nonszalancko, zakłada bardzo dużo pasków oraz łańcuchów. Jednak najbardziej przejmujące dla świata był fakt, że on tak naprawdę nigdy w filmach nie gra, Tommy zachowuje się tak samo przed kamerą jak i poza kadrem. Fenomen Tommy’ego Wiseau zyskał taką rozpoznawalność, że w 2017 roku James Franco nakręcił film o Tommy’em i produkcji ‘The Room” w „The Disaster Artist”, na podstawie książki Grega Sestero.
Lot nad orlim gniazdem
Dzieło Tommy’ego Wiseau jest doskonałe do cytowania. Z łatwością można wspominać grę aktorską Tommy’ego, niemożliwe do uzasadnienia sceny „gry” piłką football’ową, czy scenariusz, który brakiem realizmu oraz nienaturalnością transformuje dramat obyczajowy w jedną z najśmieszniejszych komedii amerykańskiej produkcji. Jednak zapominamy, że nieintencjonalna komedia nie kończy się na twórczości Tommy’ego Wiseau. Doskonałym przykładem takiego filmu, który nigdy nie uzyskał poziomu rozpoznawalności „The Room”, jest „Ptakodemia” (znana dla większości jako Birdemic: Shock and Terror), wyprodukowana przez Jamesa Nguyena w 2010 roku. Żałuje, że „Ptakodemia” pozostaje nadal w cieniu „The Room”. Jest to o wiele ciekawsza produkcja i co najważniejsze, o wiele nieintencjonalnie zabawny. Gra aktorska nie osiąga poziomu absurdu, jaki widzimy w „The Room”. Jednak w ‘Ptakodemi” humor nie płynie wyłącznie z gry aktorskiej, która w żadnym wypadku nie jest dobra. W „Ptakodemi” zmutowane orły atakują miasteczko Half Moon Bay w Kalifornii, podczas gdy główni bohaterowie próbują znaleźć przyczynę tej ptasiej epidemii. Historia ma bardzo silny, lecz nieuzasadniony i nieoczekiwany przekaz polityczny o ekologii. Najbardziej uderzająca jest warstwa techniczna. Dialogi brzmią jakby były nagrywane w łodzi podwodnej, a kamera żyje własnym życiem. Creme de la creme tego filmu są tytułowe ptaki. Wykonane metodą CGI (Computer Generated Imagery) ptactwo do złudzenia przypomina skecz rodem z Monthy’ego Pythona. Wiele osób niezaznajomionych z „Ptakodemią” rozpoznaje ikoniczną scenę ataku ptaków na głównych bohaterów, którzy nomen omen walczą z nimi wieszakami.
Jestem tutaj… TERAZ
Jednak ze wszystkich twórców kina kiczu najbardziej żałuje braku popularności Neila Breena. Ten niezależny reżyser, co podkreślał wielokrotnie w wywiadach, dystansując się od „Hollywodzkiej grupy przemysłowej”, tworzy kino odbiegające od wszelki przyjętych zasad kinematografii. W jego filmach często zobaczymy aktorów patrzących się w stronę kamery, monologi które mówione są w powietrzu oraz prześmiewcze aktorstwo emocjonalne (method acting). Nie są to niespotykane wady dzieł pokroju „Ptakodemi”. Jednak Neil Breen wychodzi przed szereg swoimi scenariuszami. Z czterech nakręconych przez niego produkcji, trzy są niemalże identyczne, posiadające jedynie różnice w obsadzie oraz roli Neila Breena. W każdym Neil Breen gra postać wszelako uzdolnioną lub posiadającą moce nadnaturalne. Wszystkie są sztucznie wydłużane, aby osiągnąć czas filmu metrażowego, jednak nie poprzez dogrywanie scen, lecz za pomocą wykorzystywania nieudanych ujęć poprzednich scen oraz ujęć archiwalnych (stock footage). Niczym w „Ptakodemi” każdy jego obraz niesie przesłanie o charakterze politycznym, omawiające takie tematy jak korupcja lub zła natura człowieka. Jednak najważniejszym elementem jego obrazów jest całkowite odrzucenie logiki. Sceny są często chaotyczne, zachowania niezrozumiałe, a same postacie w większości są jednowymiarowymi bohaterami, mającymi na celu ukazać wady ludzkie oraz pokreślić postać graną przez Neila Breena. Neil Breen z pewnością zostanie przez mnie omówiony w przyszłości, gdyż jego filmografia, mimo iż krótka, jest niezwykle interesująca. Gwarantuje wam, że ciężko znaleźć bardziej szczere przeżycie kinowe, niż doświadczając wizji artystycznej Neila Breena.
Kunszt kiczu
Lista artystów sceny kiczu nie zamyka się na trzech nazwiskach. Produkcja filmowa staje się coraz bardziej kosztowna, przez co reżyserzy muszą polegać na studiach filmowych, którzy nie są skłonni na wsparcie reżyserów kiczu. Dodatkowo, z wyjątkiem Tommy’ego Wiseau, żaden z reżyserów tego kina nie jest kasowym reżyserem, przez co tworzenie takich filmów nie opłaca się. Wielu z nich jest jednak opłacanych z crowdfundingu (dofinansowań internetowych) przez spragnionych kiczu fanów, takich jak ja. Z rosnącymi możliwościami ze strony Hollywoodu oraz rosnącą grupą odbiorców kino kiczu rozwija się w zawrotnym tempie. Na łamach Kalejdoskopu pojawią się jeszcze takie nazwiska jak Boll, Shervan czy Sidaris, a ja z chęcią rzucę światło reflektorów w stronę nieznanych nam reżyserów kiczu, aby otrzymali należne im uznanie. Dzięki programowi kina Nowych Horyzontów „Najlepsze z Najgorszych” macie okazje zobaczyć na własne oczy jaki aspekty kiczu warto docenić. Zachęcam każdego do zapoznania się z kilkoma tytułami z dolnej półki Hollywood oraz zapraszam do zainteresowania się kinem kiczu. Jest to bowiem kino najbrzydsze, lecz najbardziej szczere.