Trasa stołówka-łóżko to długi proces pełen brzęczących dźwięków wysyłanych przez dozorcę otwierającego drzwi. Droga korytarz-schody to co najmniej jedna głośna wibracja nadawana w powietrze. O otwarcie wrót trzeba pytać, prosić, a nawet na nie zasłużyć. Każda z nich wie, że zakład poprawczy to tymczasowy wycinek z życia. Bramka się w końcu otworzy, a dziewczyny będą mogły wyjść do świata, którego tak bardzo nienawidzą.
Ola, czyli główna bohaterka Wszystkiego dla mojej matki, grana przez Zofię Domalik praktycznie cały czas milczy. Epicentrum emocjonalnego potoku mieści się w jej oczach. Młoda dziewczyna bezustannie myśli o swojej matce, która porzuciła ją w dzieciństwie. W młodości była sławną biegaczką, której kariera zakończyła się przez alkoholizm. Ślad po niej zaginął. Nikt nie wie, gdzie jest mama Oli, czym się zajmuje, czy jest zdrowa. Główna bohaterka postanawia trenować bieganie, by osiągnąć duży sukces, o którym (jak ma nadzieję) dowie się matka. Każdą wolną chwilę poświęca na ćwiczenia, oddaje się im w pełni, dzięki czemu uzyskuje naprawdę znakomite wyniki, które zdaniem trenera mogą pozwolić jej na uczestnictwo w zawodach na wyższym szczeblu. Historia wydaje się ckliwa i prosta, jednak droga do wyjścia jest znacznie bardziej wykrzywiona.
Jazda bez trzymanki zaczyna się w połowie filmu. Reżyserka, Małgorzata Imielska razi mnie prądem po całym ciele. W najbardziej nieoczekiwanych momentach gryzie w niedostępne miejsca. Krzyk głównej bohaterki zmienia się w sopel lodu, który, huśtając się nad głową, przyprawia mnie o dreszcze. Trauma goni traumę, a w tym wyścigu ważny jest tylko wynik.
Tragiczne domino dopiero się zaczyna. Tuż za plecami bohaterki ciągnie się Mur Chiński wstrząsających wydarzeń. Nie mam na to siły! – to powtarzana formułka przez panią dyrektor. Tamtejsi opiekunowie pytają, ale nie oczekują odpowiedzi, namawiają do mówienia, choć nie chcą słuchać.
Główna bohaterka ciągle biegnie. Uprawia tę dyscyplinę, by trenować, pozbywać się złych emocji, uciekać w siebie i uciekać w ogóle. Biegnie w swojej głowie do matki jak w nagraniu z dzieciństwa. Stawia stopy coraz szybciej na podłożu mimo zamkniętych drzwi, wymaganych przepustek, kluczy i osób, które znajdują się w środku. Dobiega do swojego celu, a drzwi dalej pozostają zamknięte. Nawet kiedy otwierają się po raz drugi, zamykają się w ułamku sekundy.
Wszystko dla mojej matki to opowieść nasycona brutalnością i okrucieństwem. Kaleczyła moje zmysły, jednocześnie budując silne poczucie niezgody na przemoc wobec kogokolwiek. Przez cały film zastanawiałam się, czy tylko ja mówię „nie godzę się na to”? Intensywnie myślałam nad postacią Oli, która akceptuje każdą traumę, bo ma nadzieje na to, że w końcu w jej życiu pojawi się matka. Portretem psychologicznym bohaterki staje się tytuł filmu, który niestety nie jest w najmniejszym procencie poddany hiperbolizacji.