Jeśli ktoś myślał, że Clint Eastwood planuje przejść na emeryturę, to się srogo pomylił. Amerykański artysta, pomimo że niebawem będzie miał na karku 90 lat, nie rezygnuje z tworzenia filmów, pełniąc przy produkcji różnorodne funkcje. Niekwestionowany człowiek-orkiestra, którego niemal wszystkie utwory wzbudzają zainteresowanie, a wiele z nich również zachwyt wśród publiczności. Nie można przy tym zaprzeczyć, że obrazy Eastwooda odwołują się zazwyczaj do jednej konwencji, przez co odnosi się wrażenie, że przy produkcji reżyser posługuje się coraz bardziej nieznośną kalką. Czy jego najnowszy film również został uwikłany w powtarzalne schematy, czy też odnajdziemy w nim powiewy świeżości?
Przemytnik na pierwszy rzut oka przypomina produkcję amerykańskiego reżysera sprzed ponad dziesięciu lat – Gran Torino. Clint Eastwood w roli głównej, pozostawiony samemu sobie, a jego najważniejszym atrybutem jest samochód. Bohater też wydaje się być znajomy – samotnik w klimacie westernu, wyjęty spod prawa, ani dobry, ani zły, ale na pewno ironiczny. Po raz kolejny protagonista traci szansę na szczęśliwe ostatnie lata życia, dopiero na starość rozumiejąc swoje błędy. Jednakże, tytułowy Przemytnik wydaje się o wiele bardziej zagubiony w otaczającej go rzeczywistości aniżeli choćby Walt Kowalski. Trudno również pozbyć się wrażenia, że staje się o wiele bardziej sentymentalny, co odzwierciedlenie odnajduje choćby w relacjach rodzinnych.
Earl Stone z uwagi na rozwój sklepów internetowych zmuszony jest do zamknięcia swojego kwiatowego interesu. Pozostając bez grosza przy duszy, za to z wizją zajęcia plantacji przez bank, decyduje się pracować jako kierowca. Szybko okazuje się, że zatrudnił się u meksykańskiego kartelu i powodzi mu się całkiem dobrze. Wraz ze wzrostem wielkości przewożonych ładunków, powiększa się także determinacja agenta Batesa (w roli tej Bradley Cooper) celem schwycenia dilerów. Jednak Przemytnik nie jest przykładem typowej zabawy pomiędzy śledczym a przestępcą – właściwie Earl przez dłuższy czas nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest poszukiwany. Eastwood skupia się na problematyce konieczności adaptacji do nowych warunków oraz chęci odbudowania relacji, które to działania nie są z góry skazane na porażkę. Przy realizacji takiej wizji artystycznej reżyser wyraźnie odbiega od sylwetki twardego rewolwerowca, do którego nas przyzwyczaił, skręcając w stronę wypalonego człowieka gotowego zrobić pierwszy krok w stronę bliskich. Czy takie kreowanie postaci prowadzi do rozczarowania widza? Nieznacznie tak – całość wypada dość ckliwie, zwłaszcza w sytuacji gdy drugoplanowe role są mało wyraźne, pozbawione jakichkolwiek charakterystycznych cech. Pomimo mnogości bohaterów na ekranie dobrze wiemy, że Przemytnik to pokaz jednego aktora – Clinta Eastwooda.
Nikt nie zaneguje twierdzenia, że Eastwood kocha kino i kino kocha Eastwooda. Amerykański artysta z olbrzymim bagażem doświadczeń bez zarzutów odnajduje się przed kamerą, jednak po drugiej stronie pozostaje zasadniczym konserwatystą. W rezultacie otrzymujemy zadziwiająco przewidywalną fabułę, brak szczególnego napięcia, ale wciąż Przemytnik charakteryzuje się czarnym humorem i nutą wzruszenia. Pomimo słusznego przesłania, że nigdy nie jest za późno, aby spróbować zmienić swoje życie, to trudno uznać produkcję Eastwooda za wyróżniającą się na tle jego filmografii.
Ocena: 6,5/10