Jose de los Santos ma 70 lat i jest potomkiem Afrykanów w kolumbijskiej dżungli. Oprócz tego jest też, niczym Charon, osobą przeprowadzającą zmarłych na drugą stronę. Kiedy objawi mu się duch nieżyjącego od dawna syna, mówiąc, że Jose musi wyruszyć w dżunglę, by znaleźć miejsce swojego spoczynku, ten rozpocznie swoją ostatnią podróż. Przemierzając niezgłębione, zielone przestrzenie nasz bohater będzie musiał unikać niebezpieczeństw takich jak dzikie zwierzęta, czy patrolujący rzeki, groźni i agresywni żołnierze. Szlak, którym będzie podążać ma uchronić go przed trafieniem do czyśćca.
I saw three black lights to film całkowicie kontemplacyjny, zasadzający się na drodze, jaką przebywa nasz bohater. Ubogi w dialogi kładzie nacisk na duchowość i spirytualność doświadczeń. Pięknie kadrowana dżungla wygląda kusząco tak, że aż chciałoby się w niej zatopić. Nie dziw, że ma być ona miejscem ostatniego spoczynku Jose. Jej nieprzemierzalność i nieprzeniknioność podkreślają tajemniczy charakter granicy między życiem, a śmiercią, między tym co tu i tym co tam. Dżungla stanowi wrota do innego świata, gęsta, pełna soczystej zieleni mogłaby stanowić schronienie, ale jej natura jest inna, skrywana w niej dzikość i niebezpieczeństwo są elementami, które czynią z niej raczej portal-próbę w przejściu do innego świata.
Jose na swojej drodze spotka żołnierzy patrolujących rzekę, którzy go pojmą i którym uda mu się uciec. W tym krótkim epizodzie czuć, że reżyser chciał wyrazić pewien niepokój, jakim jest obcowanie człowieka, czy próba zawłaszczenia przez człowieka tak nieprzebytych obszarów, jakim jest dżungla. To obraz podziału między ubogą, autochtoniczną społecznością Kolumbii, a jednostkami władzy nie liczącymi się z dobrostanem mieszkańców kraju.
Następnie nasz bohater trafi do kopalni złota, w której zdaje się miał okazję pracować przed laty. Tam będzie zachęcany do powrotu na stanowisko, czemu jednak stanowczo odmówi. Jako osoba widząca to, co między światami dostrzeże zbliżającą się katastrofę. W wykopalisku zostaną odnalezione zwłoki, czym zarządzający przedsięwzięciem bandyci zdają się nie zaprzątać sobie głowie. Prace nie zostaną wstrzymane, bo to przecież oznaczałoby wstrzymanie obrotu pieniądza, a jak wiadomo, dla nich to jedyny cel. Ten fragment opowieści jawnie krytykuje kapitalistyczną cywilizację zawłaszczającą i nadeksploatującą matkę naturę. Kiedy Jose wykrzyknie słowa nie wolno tu kopać, zostawcię tę ziemię w spokoju odnieść można wrażenie, że to krzyk pochodzący z samego wnętrza ziemii, a nie z ust człowieka.
W I saw three black lights na pierwszy plan wysuwają się przepiękna zdjęcia. Zgłębiają one naturę przestrzenii, próbują przeniknąć ducha dżungli tak, by zaprezentować widzowi jej twarz. Charakter natury podkreślają też ludyczne utwory muczycne, w których silnie wyczuwalne są konotacje z ziemią, przynależnością do świata, ale też unoszącą się w gęstwinie tajemniczością. Aktorstwo naturszczyków nie wypada, na tle wspomninaych zalet, dobrze. Widać, że uboga warstwa dialogowa była tu jedynym słusznym wyborem, co najwidoczniej zmusiło widza do poprowadzenia tej opowieści w enigmatyczny, slow sposób. Największą wadą produkcji jest brak dyscyplinii u reżysera, który zdaje się chciał opowiedzieć o zbyt wielu rzeczach na raz, nie potrafiąc spiąć ich w całość. Licząc na magiczne ich samozłączenie. Tymczasem łatwo odnieść wrażenie, że film kończy się w takim momencie, gdzie akcja mogłaby jeszcze pójść na przód, gdzie zabrakło dosłownie przysłowiowej kropki nad i, całość kończy się tylko dlatego, że przecież to, co raz zaczęte, skończyć się kiedyś musi. Te wady, o których wspomniałem, niestety biorą górę nad zaletami i sprawiają, że kompozycja całości jest raczej pokraczna, niż intrygująca. Szkoda, bo w tej kolumbijskiej dżungli drzemie spory potencjał.